


O Walentynkach i miłości
Ach, te Walentynki!
Dziś wrednie wypadają w Środę Popielcową, niektórzy mają więc bardzo solidne dylematy. Jak pogodzić te dwie sprawy… Są jednak tacy, co na pewno rozwiązanie znaleźli. U mnie wczoraj było tak, że z mężem wyskoczyliśmy sobie wieczorem do restauracji, tak spontanicznie – nie powiem, wielka przyjemność, zwyczajnie, bez zadęcia, po prostu mąż zarządził – idziemy! Ja lubię chodzić do restauracji i zdarzają nam się takie wyjścia częściej, kiedy mąż jest w domu (bo pracuje na kontraktach) w ramach korzystania z życia, więc bez jakichś tam specjalnych myśli, że to wyjście walentynkowe skwapliwie się ubrałam i po pozałatwianiu paru nudnych spraw, które domagały się uwagi, pognaliśmy do knajpki. Ale nie było łatwo, trzeba było czekać na stolik, a co! To był dość późny wieczór. I gdzie by się nie rozejrzeć, tam pary! Nachyliłam się do męża i zwróciłam mu uwagę na to, że chyba niechcący obchodzimy Walentynki, trochę nam się zrobiło tak… śmiesznie! Wpisaliśmy się niechcący w święto! I dobrze! A co tam! Uśmiechnęliśmy się do siebie i z radością zjedliśmy pyszne dania, jakie nam przyniesiono – jak już doczekaliśmy się stolika!
Jak nadmieniłam, środa Popielcowa dziś – poniekąd też święto miłości… choć wolałabym nie wchodzić na niwę religijną. Nie znam się na tym. Pozwólmy każdemu żyć po swojemu. A miłość ma tyle imion ile ludzi 🙂 I to jest piękne! Każdego dnia należy ją sobie okazywać, choć czasem o tym zapominamy… umówmy się, dzień świętego Walentego, patrona szaleńców (nie jestem pionierem zwracając na to uwagę, ale zakochanie, to stan porównywalny z oszaleniem 😉 ), jest świętem komercyjnym, handlowcy się cieszą, kwiaciarze się cieszą, restauratorzy też zacierają ręce. I wszyscy są szczęśliwi. Przynajmniej wielu z nas.
Ale pamiętajmy, miłość to również okazywanie wyrozumiałości. Miłości nie liczy się ilością kupionych róż, wielkością bukietu, czy wartością naszyjnika lub rachunku w knajpie.
Miłość to wyrozumiałość, to czułość i bliskość.
Pamiętajmy i o tym.
A jakby ktoś z Was chciał, by moje akwarele przypominały o tym codziennie, jak piękna i zmysłowa może być miłość między dwojgiem ludzi, niezależnie od płci – zapraszam do mojej galerii, do kupowania lub zamawiania 🙂
Więcej się dowiecie i zobaczycie na mojej stronie internetowej (dużo tam ciekawych rzeczy, myślę, że warto po niej pobuszować) : https://www.magdalenapfeiferarts.com/akty/ i tutaj , na Facebooku. Zachęcam też do wejścia na Instagram @magdalenapfeiferarts. Będzie mi miło, jeśli polubicie moje strony i zostaniecie moimi obserwatorami 🙂
Możecie skontaktować się ze mną poprzez Facebook lub formularz kontaktowy na stronie .
A dziś, kochani, życzę Wam dużo miłości! Kochajmy się nawzajem, szanujmy się, ale nie zapominajmy o miłości do siebie, czułej i wyrozumiałej. Kochaj bliźniego, jak siebie samego. Czy raczej – kochaj siebie samego, co najmniej tak, jak bliźniego, czyli – nie rób sobie czegoś, czego nie zrobiłabyś/zrobiłbyś komuś (oooj, często sobie tak robimy, krzywdzimy siebie i co gorsza, nie widzimy tego! Wpisuje się w to brak wyrozumiałości dla siebie, albo nadmierne pobłażanie). I rób sobie to, co zrobiłabyś/ zrobiłbyś dla kogoś. Nawet, jeśli to ma być tylko zrobienie sobie herbaty :)))
Dobrego dnia, kochani – i tego i wszystkich pozostałych!
PS – kochajmy siebie. Wtedy Świat się nam tym odwzajemni! Wiem, kolejny komunał, ale… taki prawdziwy!
PS. 2: Dobrze jednak, ze są takie dni, które przypominają nam o tym, żeby okazywać sobie życzliwość…
PS. 3: WSZYSTKIM BEZ WYJĄTKU ŻYCZĘ SZCZĘŚCIA I… GORĄCYCH RANDEK! 😉 nie tylko w Walentynki…

Dobrego Nowego Roku 2018!!!
Kończy się stary Rok i wchodzimy w Nowy z nadzieją, ze będzie równie dobry jak stary, choć marzymy, żeby był lepszy 😉
czego Wam życzę kochani z całego serca! Niech miłość i radość zawsze będzie przy Was. Żyjcie bezpieczni i w dobrobycie. Odważcie się na coś, sprawiajcie przyjemność sobie, ale i innym 🙂 bądźcie bezinteresowni, ale dbajcie o własną korzyść również. Dbajcie o siebie. O swoje zdrowie, o czas dla siebie, o wszystko to, co sprawia, ze jesteście szczęśliwi.
Jaki był ten Wasz stary Rok? Co chcecie wnieść w Nowy? Czego nie chcecie w nim?
Mój rok był dobry, jak się tak zastanowić, to nawet bardzo dobry chociaż – a może właśnie dlatego – przyniósł wiele zmian i było trochę… niepewnie i nerwowo. Wiem, że to nie koniec tych zmian i czeka mnie dużo pracy, ale to będzie kontynuacja – rozszerzane tej strony i mojej działalności! Bardzo się na to cieszę i czaruję rzeczywistość, żeby wszystko szło tak, jak to sobie marzę, a nawet lepiej – w końcu Wszechświat ma czasem lepsze plany wobec nas samych, niż my sami, w końcu co my tam wiemy 😉 Mam nadzieję, że moja sztuka będzie cieszyć Wasze oczy (ooooo, mam tyle pomysłów, tylko robić!), że będziemy się spotykać przy okazji moich koncertów, masaży indywidualnych, organizowanych przeze mnie warsztatów, czy sesji astrologicznych. Do zobaczenia w Nowym Roku 2018!

Mandale i Anioly na święta

O gongach – jubileusz 10 lat
Właśnie niedawno sobie uświadomiłam, że w tym roku mija 10 lat. 10 lat odkąd na serio działam w temacie mis tybetańskich. Rok 2007 był dla mnie ważny pod tym względem. To był rok ogromnych przemian. Moich osobistych przemian. Rok, w którym przewróciłam do góry nogami całe moje życie. Rok, w którym postawiłam bardzo mocno na siebie i swoją moc. Kiedy stwierdziłam, że mogę żyć inaczej niż inni, że nie muszę się dostosowywać, naginać (w każdym razie nie w tym stopniu, w jakim było to dotychczas), że MOGĘ.
A co mogłam? A, chociażby spełnić swoje marzenie z wczesnej młodości o uzdrawianiu dźwiękiem. Albowiem, okazało się, że są tacy ludzie, którzy mieli podobne spostrzeżenia, jak ja. Ponieważ ja, kiedy śpiewałam, zauważałam wiele pozytywnych zmian u siebie i moich bliskich, którzy słuchali mojego śpiewania. Już jako dziecko czułam, że dźwięk jest czymś więcej. Czułam go niemal namacalnie, był dla mnie realny, mogłam go dotykać. A skoro tak, skoro dźwięk mnie dotykał i robił mi przyjemność, odejmował ból (np. ból głowy, lub brzucha) albo sprawiał ból (np. pisk hamującego pociągu), to znaczy, że działa na człowieka fizycznie i można to wykorzystać. W tamtych czasach był bardzo nikły dostęp do literatury na ten temat i nie miałam pojęcia, że są ludzie, którzy też to badają (Peter Hess, Alfred Maman). Nie miałam pojęcia, że tak jest, jak myślałam! To znaczy ja to czułam i dla bliskich wykorzystywałam, ale nie na szerszą skalę. Bałam się trochę, że zostanę uznana za wariatkę, choć nawet moja Pani Profesor od śpiewu przyznawała, że coś w tym jest, w dźwięku, że ona też obserwuje czasem cuda. Potem był długi czas, kiedy w pewien sposób zostałam odcięta od tego wszystkiego. Od śpiewania, od duchowości. Tak – i to niestety ja sama pozwoliłam na to. Ale taka była najwyraźniej moja droga do celu, trochę wyboista i trudna, ale… najważniejsze, ze we właściwym kierunku. Tamte doświadczenia, choć trudne, doprowadziły mnie do naprawdę kiepskiego stanu fizycznego i – przede wszystkim – psychicznego, stały się jednak dla mnie… Trudno mi powiedzieć czym się stały. Na pewno kopalnią wiedzy o sobie. Sięgnęłam wtedy dna. Swojego dna. I miałam do wyboru – zostać na tym dnie i powoli usychać, albo… wrócić do siebie. Wybrałam to drugie. Z umiłowania życia, ale przede wszystkim z miłości do dzieci. Dla nich postanowiłam odzyskać siebie, gdyż uznałam, że zasługują na to, żeby mieć szczęśliwą matkę. Uznałam, że zasługują na to, żeby im pokazać, że MOŻNA INACZEJ. I zrobiłam to. Wymagało sporo determinacji , samozaparcia, bałam się jak nie wiem, bo stawiałam wszystko na jedną kartę, ale gdzieś w głębi ducha wiedziałam, że dobrze robię! Że jestem na właściwej ścieżce! A wiadomo, jak jesteś na właściwej ścieżce, to Wszechświat Ci sprzyja! I tak właśnie było! Znajdowały się znikąd pieniądze, okazje, pomocni ludzie. I to się wtedy działo. Wystarczyło się odważyć! Codziennie tego doświadczam.
Niestety, moje ciało w czasie posuchy mocno ucierpiało i echa tego odczuwam do tej pory, ale – dzięki powrotowi do siebie i niekonwencjonalnej pracy z dźwiękiem niesamowicie podkręciłam woje zdrowie! Dzięki temu, w jakim byłam wówczas stanie (bardzo złym, były chwile, kiedy nie mogłam chodzić), mogłam obserwować, jak dźwięk na mnie działa.
A był to czas, kiedy jeździłam na kursy i koncerty do Leszka Angulskiego oraz do centrum Petera Hessa „Acama”, a także na kurs uzdrawiania głosem (moja działka, moje marzenie!) Shirley Rodin!
Na tych wszystkich kursach spotkałam bardzo wielu wspaniałych ludzi – z niektórymi jestem wciąż w kontakcie i to jest wspaniałe, niektórzy niestety zniknęli z mojego życia. Wszystkie te osoby sprawiły jednak, że uwierzyłam w siebie. Wspierali mnie w trudnych chwilach, mówili, że mam nie schodzić z tej drogi, nie wolno mi! Jestem tym wszystkim ludziom bardzo głęboko wdzięczna i niezwykle często myślę o nich z wielką serdecznością, bo – uratowali mi życie. Dziękuję Wam za to!
Na tych kursach zobaczyłam, że nie jestem sama. Zobaczyłam, że ludzi podobnych do mnie jest więcej, że ścieżka jest już dobrze wydeptana i mogę nią po prostu iść. Co też czynię od ponad 10 lat. I Wszechświat mi sprzyja!
W czym – zapytacie? Ano, choćby w zdobyciu pieniędzy na misy. I potem na więcej mis i wymarzone gongi. To jest bardzo kosztowna sprawa. Ja nie miałam po prostu szans na zdobycie potrzebnej kwoty na choćby jedną misę. Tak mi się zdawało… Ale w 2006 r. zaczęłam sobie płacić ubezpieczenie na emeryturę, miesięcznie grosze, ale jak się okazało… po kilku miesiącach coś pomieszałam z wpłatami i ubezpieczalnia nagle mi przysłała pieniądze. Listonosz mi je przyniósł, a ja nie dostałam wcześniej żadnego wyjaśnienia – nic. A za tydzień był kurs gry na misach, na który nie mogłam pójść, bo nie miałam na to zwyczajnie funduszy. I nagle się znalazły! Powiem więcej – nie dość, że opłaciłam kurs, to kupiłam mój pierwszy zestaw trzech mis i zostało mi niecałe 10 zł – na powrót do domu – akurat tyle ile kosztował przejazd. Niesamowite! Od tej pory śmieję się, że to jest moja emerytura. Ale czyż nie można powiedzieć, że Wszechświat mi sprzyjał? Doprowadził do „pomyłki”, która, jak się okazało, nią nie była – to był wówczas jedyny legalny i dostępny dla mnie sposób na zdobycie potrzebnej gotówki na rozpoczęcie Nowego Życia, Powrotu do Siebie.
Potem, już w 2007 roku pojechałam na kursy do Acama i z Shirley Rodin (już uzbierałam pieniądze sama, bo uwierzyłam, że warto i dam radę), a w czerwcu 2007 roku ukończyłam kursy w Akademii Dźwięku Petera Hessa!
W tak zwanym międzyczasie trafiłam na unijny kurs aktywizujący kobiety po 30 roku życia – byłam PIERWSZĄ kursantką, która podpisała umowę. A po przejściu kursu i złożeniu wniosków DOSTAŁAM PIENIĄDZE Z UNII EUROPEJSKIEJ NA ROZPOCZĘCIE DZIAŁALNOŚCI. Choć szanse miałam naprawdę bardzo marne, bo nie rokowałam wielkich dochodów…. Ale dostałam! I mogłam kupić potrzebny mi, WYMARZONY sprzęt, czyli gongi i misy! I stojaki, pałki, wszystko, co potrzebne!
Także, Proszę Państwa, jak się okazuje, warto marzyć i inwestować w te marzenia energię! Warto się odważyć!
Gongi nabyłam we wrześniu. Ależ ja byłam szczęśliwa! Od tej pory od częściej lub rzadziej (miałam też sporą przerwę niestety) gram dla Was. Niedługo wznowię indywidualne masaże dźwiękiem, bo bardzo mi tego brakuje, takiego bezpośredniego oddziaływania na Was. Chociaż uwielbiam grać dla Was koncerty, naprawdę – i to nie jest kokieteria, czy zwykły biznes.
Konkludując – uświadomiłam sobie, że to już tyle czasu! Kawał czasu! Kawał doświadczania i mojego własnego zdrowienia, a także patrzenia na zdrowienie innych.
A w tym roku jubileusz, jak się okazuje i też pewnie bym o tym nie myślała, gdyby nie to, ze musiałam poszukać jakieś dokumenty i trafiłam na moje certyfikaty… jak to Wszechświat sprzyja ☺
Kochani, wobec tego ogłaszam ten rok moim świętem!