Zodiak w alkowie – astrologiczna opowieść w odcinkach – wprowadzenie

Zodiak w alkowie – astrologiczna opowieść w odcinkach – wprowadzenie

Mam nadzieję, że będzie to miła niespodzianka, szczególnie dla miłośników astrologii – gdyż z okazji Równonocy Wiosennej (czyli wejścia Słońca do znaku Barana inicjującego nowy cykl zodiakalny – jutro wieczorem) oraz pełni Księżyca w Wadze (której kulminacja jest w nocy z 20 na 21 marca) zapoczątkowuję cykl beletrystycznej opowieści w odcinkach ”Zodiak w alkowie”.Miała ukazać się w druku, ale coś się omsknęło, więc zdecydowałam pokazać ją tutaj.
Składają się na nią 24 gustowne akwarelowe akty przedstawiające personifikacje znaków zodiaku obu płci oraz 12 esejów – po jednym o każdym ze znaków. Czytelnik staje się gościem archetypowych znaków, słuchaczem i obserwatorem – postaci opowiadają o sobie, każda swoim językiem i słownictwem, kładąc nacisk na najważniejsze dla siebie, jako dla archetypu kwestie, między innymi intymne i przedstawiając swój archetypowy charakter. Eseje są lekkie w odbiorze, momentami zabawne. Są wplecione w historię…. Nic więcej nie zdradzę.

Odcinki będą pojawiały się na blogu raz w miesiącu – w dniach wejścia Słońca do danego znaku, czyli przejścia jednego znaku w kolejny – przez cały cykl zodiakalny, czyli 12 miesięcy. Mam nadzieję, że lektura okaże się dla Państwa zajmująca, a ilustracje będą cieszyły oko

Moje powieści o znakach oparte są  na archetypach i nie zawierają wszystkich aspektów danego  znaku, lecz tylko ich część –  na potrzeby tej publikacji. Wobec tego postaci mogą się wydawać przejaskrawione. Cechy archetypowe znaku mogą się przejawiać pozytywnie i  negatywnie, zależy od tego, jak  zostaną wykorzystane. Nie należy odczytywać ich  dosłownie przykładając do siebie i  na przykład się obruszać – ja taka/taki  nie jestem! To nieprawda! Jestem  Baranem, więc muszę być chamski  – możesz być, owszem, ale możesz być po prostu bardzo bezpośrednią osobą, mieć wolę walki, lubić krótkie i szybkie akcje. Szybko się zapalać do  czegoś i równie szybko gasić, tzn. nie mieć umiejętności pociągnięcia np. projektu – Barany bywają bardzo dobre w rozpoczynaniu spraw, nadawaniu im biegu, życia, iskry – a kiedy ogień jest rozpalony, już ktoś  inny powinien się nim zająć, natomiast Baran powinien ruszyć do kolejnej akcji. Bo  Baran działa akcyjnie. Szybko, krótko, nagle. Na tym polega m.in. zrozumienie astrologii – że każdy  znak  ma inne zadanie i inaczej  się przejawia, a my ludzie mamy pewne określone cechy z każdego znaku w różnych proporcjach i różnie się one przejawiają. I tak, jeśli  jesteś spod znaku Barana – nie znaczy, że jesteś  nieokrzesanym  mięśniakiem – możesz być bardzo kulturalnym człowiekiem, lubiącym wysiłek, sport, człowiekiem, który  mówi wprost, to  co  myśli (bezpośredniość, bywa czasem brutalna – czyli  baraniasta – dla wrażliwszych osób), człowiekiem, który woli działać, niż się zastanawiać – co przynosi różne skutki, bo to  może oznaczać porywczość a dla niektórych  bezmyślność. Człowiekiem, który woli doświadczać  (co  oznacza, że może oberwać od życia w skórę) niż  teoretyzować. Nie boi się tych razów od życia, radzi  sobie z nimi. Każdy  z nas ma takie cechy w jakiejś kwestii.

Pamiętaj drogi czytelniku – nie przykładaj tych historii bezpośrednio do  siebie – cechy ich postaci przejawiają się w Tobie w taki sposób, w jaki są wymieszane.

Na koniec jednak przewrotnie zapytam – a może masz je w sobie, tylko ich nie chcesz widzieć? 😉

 

Zastanawiam się też ile z siebie – niezależnie czy jesteś kobietą, czy  meżczyzną – odnajdziesz w głównej  bohaterce opowieści?

Zapraszam do  czytania. Na początek:

 

KORA

– Rety, co za dzień! Jak dobrze być już w domu…

Oparłam się o z hukiem zatrzaśnięte drzwi, torebkę i neseser upuściłam na podłogę. Stałam tam zmarznięta i rozdygotana dłuższą chwilę, jak ktoś, kto uciekł właśnie prześladowcy. Byłam zbyt zmęczona, żeby się ruszyć. Właściwie uciekłam temu tyranowi, jakim jest nim mój szef. Bezwzględny sadysta, typ bez uczuć, wyrachowany gad. Zabija nas wszystkich powoli, codziennie coraz bardziej zaciska pętlę  na naszych szyjach, wykańcza nas powoli, sprawdzając ile sobie jeszcze pozwolimy. Ile ja wytrzymam.

Rozpłakałam się.  „Nie dam rady już tak dłużej, po prostu nie dam rady…” – myślałam chowając twarz w dłoniach. Spojrzałam w lustro. Spod rozmazanych resztek makijażu spoglądały na mnie obce oczy. Jakby nie moje. I nie moja twarz. Dłuższą chwilę przyglądałam się tej kobiecie w lustrze, ubranej, czy raczej przebranej w elegancki kostium, gładko uczesanej w kok, a ona spoglądała na mnie. Nie, zdecydowanie, praca w korpo nie jest dla mnie. Gdzie podziała się ta niegdyś tak wesoła dziewczyna, gdzie burza włosów i roziskrzone oczy? Teraz…  krytycznie przyjrzałam się ściągniętej ze smutku i zmęczenia, poszarzałej twarzy i smutnym, podkrążonym oczom.

Wreszcie oderwałam się ciężkim ruchem od drzwi. Zrzuciłam przemoczone buty, płaszcz rozwiesiłam na wieszaku, żeby się  nie pogniótł – zapłaciłam za niego pół pensji, praca i zarobki zobowiązują, muszę „wyglądać” – ale czy jest tego wart? Czy te ciuchy, to wszystko, na co mogę sobie teraz pozwolić jest warte tej ceny jaką płacę? Waluta jest cenna – to moje życie. Weszłam do kuchni, wymacałam kontakt i zapaliłam światło. Nalałam wodę do czajnika i włączyłam go. Wyjęłam puszkę z herbatą – otworzyłam ją, lekko nią wstrząsając, żeby wydobyć aromat liści– wciągnęłam go głęboko w nozdrza. Uwielbiam ją! Poczułam, jak zapach delikatnie rozpływa mi się po duszy. Tak, pachnie i smakuje wybitnie, przywiozłam ją z którejś z podróży służbowych. Jedno co dobre – mogę sobie pojeździć i przywozić ulubione produkty. Pod warunkiem, że mam czas na zakupy, a to też właściwie rzadkość. Zazwyczaj mam niewiele czasu na jakiekolwiek zwiedzanie. Wsłuchując się w szum gotującej się wody przygotowywałam napar i rozmyślałam. Krzątałam się po kuchni, zajrzałam do lodówki w nadziei, że może w jakimś jej kątku zapodziało się coś do jedzenia…. Ale nie. Puchy. Pokręciłam głową i ciężko westchnęłam. Ta kanalia znów mnie przetrzymała do późna. Standard. Miałam nadzieję kupić coś w drodze do domu, ale okazało się, że wszystkie sklepy są już pozamykane, a ten nocny, który jest w pobliżu akurat miał przerwę. Stałam przed otwartą na oścież lodówką i gapiłam się na puste półki. Naprawdę – jak pech to pech. Dobrze, że jutro jest niedziela, nie będę musiała iść do biura. Muszę przewietrzyć głowę, jakoś się zresetować, bo zwariuję!  Może trochę posprzątam, zrobię jakieś zakupy. A może Wszechświat chce mi coś pokazać? Może rzuca mi tyle kłód pod nogi, żeby  mnie obudzić? Na przykład dzisiejszy dzień: wszystko przygotowane jak trzeba, zapięte na ostatni guzik, a szef w ostatniej chwili pozmieniał parametry. Oczywiście, że cały plan się posypał! Następowała katastrofa za katastrofą! Zdezorientowani i wściekli klienci wydzwaniali z pretensjami, oczywiście nie szef obrywał, tylko ja, przecież pan i władca nie wziął ani pół grama odpowiedzialności  na siebie! Współpracownicy się odsunęli,  nie chcieli dać  się w tym umoczyć. Rozumiem ich i nawet nie mam pretensji. Do tego padł system  w komputerze, wszystkie dane szlag trafił… Odzyskanie tego to mistrzostwo świata, na szczęście informatyk się  nade mną ulitował i pomógł, gdyby nie on, już chyba bym nie miała pracy. Co z tego, jak szef i tak  mnie zrugał? Zrobił taką karczemną awanturę, jakby to była moja wina! A przecież sam dał mi zainfekowany pendrive, nie jestem przecież duchem świętym, żeby wiedzieć, że na nośniku był wirus! Zresztą nie zdziwiłabym się, gdyby zrobił to specjalnie.

Znów się rozpłakałam. Czułam w sobie i wokół siebie potężną, bardzo gęstą ciemność, przygniatała mnie swoim nieziemskim ciężarem – jednak teraz tama puściła i wszystko się ze mnie zaczęło wylewać. Miałam wrażenie jakby z każdą łzą, z każdym szlochem robiło się coraz jaśniej wokół mnie, czułam jak uwalnia się coś we mnie.  Usłyszałam, że woda się zagotowała, zamknęłam więc zrezygnowana powietrze w lodówce i poczłapałam w stronę czajnika, żeby zalać herbatę. Będzie się zaparzać, a ja przez ten czas wezmę prysznic. Akurat będzie w sam raz do picia, kiedy wyjdę z łazienki.

Poszłam do tej mojej wypieszczonej świątyni dumania i oczyszczania,  odkręciłam wodę w prysznicu, żeby zimna spłynęła i rozebrałam się. Zostawiłam pomięte ubrania rozrzucone na podłodze. Weszłam do kabiny  pod ciepły strumień, który niemal natychmiast zadziałał na mnie kojąco i regenerująco. Czułam, jak krople delikatnie uderzają mnie w głowę i plecy, spływają po ramionach, lędźwiach, jak masują moją skórę i mięśnie, jak ściągają ze mnie zmęczenie – tę energię rozpaczy, poczucia przytłoczenia i porażki. Znów płakałam. Bardzo, bardzo mocno. Oczyszczałam duszę i ciało. Jak kiedyś. Tak, niegdyś żyłam bardziej w zgodzie z sobą. Miałam tyle pasji! Sama byłam pasją! Co się ze mną stało? Czy mogę to jeszcze zmienić? Na chwilę oddałam się wspomnieniom, jednak otrząsnęłam się  z nich. Czy to coś da, takie rozpamiętywanie? Tylko wzmaga żal i rozgoryczenie. Zakręciłam kurek i wytarłam się dokładnie, właściwie wyszorowałam ciało ręcznikiem, żeby pobudzić krążenie. Tak, chcę je czuć, chcę czuć, że żyję! Kąpiel i wypłakanie znacznie poprawiły mój  nastrój. Poczułam się dużo lżejsza, a  i świat wydał się inny. Zawinęłam się w mój kochany, długi, puchaty szlafrok i poczłapałam do kuchni po herbatę. Oczywiście zdążyła całkiem wystygnąć, w końcu spędziłam w łazience więcej czasu niż planowałam, smutek i depresja zwolniły mi ruchy. Wylałam ją do zlewu i ponownie zagotowałam wodę. Zrobiłam nowy napar, wzięłam kubek i skierowałam się do pokoju. Właściwie poczłapałam. Szurałam nogami, nie miałam siły ich podnieść. Czułam się jak stara kobieta – jak to możliwe?! Przez chwilę postałam w ciemności, po czym zapaliłam lamkę przy ulubionym fotelu i odstawiłam kubek. Rozejrzałam się wokół, szukając koca i oceniając wielkość bałaganu, którego nie mam czasu posprzątać od… nie wiem kiedy. To mieszkanie to sypialnia. Tylko i aż w mojej sytuacji. Owszem, wygodna i przytulna, lecz nie mam czasu z niej korzystać w pełni.  Westchnęłam. Wygrzebałam koc spod stosu prania rzuconego  na tapczan. Jak dawno nie miałam czasu, żeby tak zwyczajnie posiedzieć w domu! Książki nie miałam w ręku… nawet nie pamiętam kiedy ostatnio coś czytałam! Ciągle tylko praca i praca! Telewizor nie jest podłączony do kablówki, więc nic nie obejrzę, używam tylko internetu, żeby w weekendy móc pracować w domu. Hm, może bym coś obejrzała w komputerze? Nie mam jednak pomysłu co. Czuję się fatalnie – jakby mi wycięto mózg. „Nie mam potrzeb, nie mam życzeń. Czarna dziura.” – pomyślałam. Znów pokręciłam głową i westchnęłam ciężko. „Kobieto, chyba czas zrobić coś ze swoim życiem. Najwyższy czas, bo długo tak nie pociągniesz – mówiłam w myślach do siebie. – Nie masz rodziny, nawet kota nie masz. A lata lecą. No, nawet niech lecą, ale przynajmniej tego kota mogłabyś mieć. Byłoby do kogo się przytulić. A tak? Jesteś  sama, samiuśka. Mógłby koić twoje skołatane nerwy swoim mruczeniem. Tak byłoby przyjemnie mieć teraz kota na kolanach, zanurzać palce w miękkim futerku i czuć się zwyczajnie bezpiecznie, prawda? No, tak, jesteś zbyt odpowiedzialna na to, żeby brać kota, bo siedziałby sam całymi dniami w domu, nie można skazywać zwierzaka na taki los przecież. To nieetyczne i nie  Twoim stylu – karciłam się w myślach. – Chyba, że… a może by tak naprawdę rzucić pracę? Co mnie w niej trzyma? Mam  trochę oszczędności, mogłabym jakiś czas przetrwać. Co najmniej kilka miesięcy. Może urodzi się przez ten czas jakiś plan B? I jakiś kociak może by się tu wprowadził?”. Myśl o kociaku sprawiła, że się nieco uśmiechnęłam, bo dostrzegłam w niej miłą dwuznaczność. Tak. Mężczyzną do rzeczy też bym nie pogardziła.

Poczułam podekscytowanie i pewnego rodzaju rześkość. Przypływ energii – odebrałam to jako dobry sygnał. Usiadłam w tym hiper wygodnym, najpiękniejszym na świecie, wymarzonym fotelu, który kupiłam sobie rok temu na urodziny, by mieć gdzie wieczorami czytać książki. Siedziałam w nim dotychczas chyba dwa razy. Więcej  nie miałam czasu i siły, bo zazwyczaj po powrocie z pracy siadałam do biurka, by jeszcze pracować, albo wlokłam się prosto do łóżka. Nie, czas to zmienić. Zdecydowanie!

Wprowadzam zmiany od tej chwili!

– Pierwsza – po to kupiłam fotel, by go używać. Od dziś będę w nim codziennie wypoczywać! Z tym mocnym postanowieniem podkurczyłam pod siebie nogi, usadowiłam się wygodnie i opatuliłam szczelnie pledem. Wzięłam kubek z herbatą w obie dłonie i spojrzałam w ciemność za oknem.

Co to za wspaniała chwila! Niezwykła! Czułam się, jakbym robiła coś szalonego, coś zakazanego, a jednak cudownego! Rozkoszowałam się tym nicnierobieniem i ciepłem kubka w dłoniach – pierwszy raz od dawna poczułam, że zadbałam o siebie i własne potrzeby. Cieszyłam się swoim komfortem – trochę wymuszenie, bo gdzieś w brzuchu czaił się niepokój, a jego wysłannicy, lękliwe myśli, czaiły się  z tyłu głowy, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Jest bezpiecznie, ciepło. To ważne. Sącząc powoli herbatę analizowałam swój dzień, tak podobny w sumie do innych, ale nie rozczulałam się już  nad sobą. Powzięłam przecież postanowienie. Coś mi dziś kliknęło w umyśle, jakaś część duszy wołała, że to ostatnia chwila na to, żeby się uratować, zanim zamarznie na dobre. Trzeba iść za tym wołaniem. Nie wiedziałam jeszcze co mogłabym robić w zamian, ale trzeba opuścić korpo. I to już. Podoba mi się siedzenie wieczorem w fotelu, w końcu po to go kupiłam. Pracując tu gdzie teraz mam małe szanse na korzystanie z niego. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęłam się. Zrobiło mi się przyjemnie, koc grzał mnie z zewnątrz, ciepły płyn rozchodził się po organizmie i rozgrzewał mnie od wewnątrz, z każdą chwilą czułam coraz większą błogość. Wciąż rozważałam porzucenie pracy i doszłam do wniosku, że świat mi się przecież nie zawali. „Co mogłoby się stać gorszego, niż dzieje się teraz?  – myślałam – Tkwię po uszy w bagnie. Każdy ruch coraz bardziej mnie w nim pogrąża. Trzeba się z niego wydostać!”.

Odstawiłam pusty już kubek i mój wzrok padł  na książkę leżącą  na stoliku. Ależ na niej kurzu, zresztą  na stoliku wcale nie jest lepiej! Wzięłam ją do ręki, strzepnęłam pył. Wiązała się z nią dziwna historia. Któregoś wieczora po pracy wstąpiłam do osiedlowego spożywczaka, o dziwo zdążyłam! W kolejce do kasy stała przede mną pani mniej więcej w moim wieku, ale co to za kobieta była!  Niesamowicie kolorowa! Wspaniałe włosy miała częściowo upięte w fantazyjną fryzurę, część natomiast swobodnie spływała na plecy. We włosach miała kwiat, na ramionach barwny szal. Ubrana była w płaszczyk uszyty jakby z kolorowych ścinków i długą amarantową spódnicę. Przez ramię przewiesiła wielgachną torbę w indyjskim stylu. Pomieszanie i  nadmiar kolorów, ale jakoś to wszystko do niej pasowało i świetnie współgrało. Jej styl wyraźnie przekazywał informację o wielkiej energii i indywidualności. Widać było, że to szczęśliwa kobieta była. Na pewno nie pracowała w żadnej korporacji! Odwróciła się w moją stronę, popatrzyła na mnie uważnie i uśmiechnęła serdecznie. Zrobiła to w taki specjalny sposób, jakbyśmy się znały i jakby mi przekazywała jakąś tajemnicę. To było porozumienie. Poczułam się tak, jakby mnie otoczyła kokonem ciepła. Zobaczyłam  w niej cząstkę siebie, zapragnęłam wtedy być nią. Miała niesamowite oczy – wiedziałam, że widzi mnie na wskroś. Zapłaciła, spakowała swoje zakupy i już miała odchodzić, kiedy otworzyła tę swoją przepastną torbę, wyjęła z niej książkę i podała mi z tym swoim pięknym uśmiechem mówiąc – „Przepraszam, zapomniałabym! Chciałabym oddać pani jej własność. Dziękuję! Mam nadzieję, że nie zapomni pani się nią cieszyć tak, jak ja się cieszyłam! I skorzysta tak bardzo, jak ja!”. Podkreśliła słowa „nie zapomni pani”. Dziwne. Ponieważ byłam zaskoczona, nie zareagowałam, więc kobieta po prostu wzięła moją dłoń (przeszedł mnie dreszcz!), włożyła do niej książkę, odwróciła się i wyszła szeleszcząc spódnicą. Spojrzałam na tę książkę zdumiona, bo przecież nie była moja i wybiegłam ze sklepu, żeby ją oddać, ale kobiety już nigdzie nie było. Jakby się rozpłynęła. Wróciłam do kasy. Zaczęłam wypytywać kasjerkę o tę tajemniczą osobę, jest tak wyrazista, że łatwo ją zapamiętać. Niestety niczego się nie dowiedziałam. Ta pani podobno nigdy wcześniej tu nie była. Miałam przejrzeć książkę po powrocie do domu, ale oczywiście w chwili, kiedy zamierzałam usiąść w fotelu zadzwonił szef i musiałam wracać do biura mimo późnej pory. Tak jak ją zostawiłam na stoliku, tak leżała to tej chwili.

Skoro nie miałam wtedy czasu jej przejrzeć, postanowiłam skorzystać i zrobić to teraz. Byłam jej bardzo ciekawa. Przytrzymałam tomik w dłoniach, jakby ważąc go.  Nie miał okładki ani strony tytułowej, miał natomiast stronę z dedykacją:

„Kto często patrzy w gwiazdy rozumie prawa rządzące Naturą”.

A pod spodem ręczny dopisek:

„Koro, patrz w gwiazdy i podążaj za ich światłem i wskazaniami, a drogi Twego życia wyprostują się. Dzięki temu będziesz też mogła pomagać nie tylko sobie, ale też wskazywać kierunek innym. Ufaj! Pamiętaj: po nocy przychodzi dzień, a po zimie wiosna. Tak jak ziemia się odradza, kiedy mitologiczna Kora wychodzi z Hadesu, tak i Twoje życie może rozkwitnąć!”.

„Skąd ta kobieta wiedziała, jak  mam na imię?! Przecież nie jest ono zbyt popularne, właściwie bardzo rzadkie! Taki dziwny zbieg okoliczności? Kim ona jest? Czy ona mnie znała? Skąd? Może mnie z kimś pomyliła? Zachowywała się, jakby tak… i to absurdalne twierdzenie, że książka jest moja i pożyczyła ją ode mnie! I jak ona wtedy mogła się tak rozpłynąć w powietrzu, przecież niemożliwe jest, żeby tak zniknąć!” – zastanawiałam się gorączkowo nad tamtą sytuacją, pytania kotłowały mi się w głowie, niestety nie znalazłam żadnego sensownego wyjaśnienia. „A książka nie jest stara, jest tylko nieco zniszczona od używania, właściwie brak jej tylko okładki, więc nie jest to jakaś dawna dedykacja. Taki zbieg okoliczności? Dziwne. A nawet niemożliwe”.

Pomyślałam że jutro podejdę do tego sklepu i wypytam personel, czy może ta osoba pojawia się tu jeszcze. To, co zrobiła, jej słowa – to wszystko było bardzo, bardzo zastanawiające. „A właściwie o czym jest ta książka? Nie ma tytułu, ani autora, szkoda. Cóż właściwie szkodzi mi ją przeczytać?” – przekonywałam siebie.  Najpierw przewertowałam tomik otwierając go na chybił trafił, żeby się zorientować w treści. Znalazłam tam opisy znaków zodiaku, jakieś koła czy wykresy zwane mandalami. Hmmm… wygląda to ciekawie, nie jest to chyba stek gazetowych bzdur, tylko wygląda na całkiem sensowne, żeby nie powiedzieć naukowe opracowanie.

Zawartość książki zainteresowała mnie na tyle, że postanowiłam wgłębić się w treść. Zaczęłam czytać od początku. Ani się spostrzegłam, a pochłaniałam zdania jak odkurzacz.  Zmęczenie ustąpiło zaciekawieniu.

W pewnej chwili usłyszałam męski chropawy głos:

c.d.n.

Magdalena Pfeifer

Jeśli jesteś miłośnikiem astrologii i pragniesz mieć swój astrologiczny portret w postaci AstroMandali – skontaktuj się ze mną. O tym, czym jest AstroMandala i jak  ją zamówić dowiesz się tutaj. 

Chętnie namaluje też  dla Ciebie Anioła Duszy, Mandalę Duszy (lub z dowolną intencją), Twoje zwierzę  Mocy lub Twój Znak Zodiaku. Podejmę sie również wykonania ilustracji do Twojej publikacji lub strony internetowej/bloga.

Serdecznie zapraszam!

Dziś premiera Płyty Gong Lullyby!

Dziś premiera Płyty Gong Lullyby!

Są! Przyszły! Płyty przyszły! Szybciej niż się spodziewałam!
Siedzimy sobie w domku, ja umorusana farbami, mój mąż zajęty domowym naprawami, a tu raptem domofon dzwoni – kurier przyszedł. „Zamawiałaś coś?” – pyta mąż. „Nieeeee, a Ty? – „Też nie”. I tak sobie stoimy, zachodzące w głowę, usiłując sobie przypomnieć, bo może jednak? Po chwili mąż wnosi spore pudło i mówi, że ciężkie. Zaadresowane na MPA czyli Magdalena Pfeifer Arts. „No, to co ty zamówiłaś?”. Patrzę, patrzę i nagle olśnienie… a to niespodzianka! „Płyty! To moje płyty!!!!”. Aż się rozpłakałam z wrażenia! Rzuciłam się do rozpakowywania drżącymi rękami. I oto są… Teraz słucham, jaki jest efekt. Jest napięcie, trochę burzy, ale i spokój po niej 

Tym, którzy  nie wiedzą, przypomnę, że jest to  moja pierwsza płyta relaksacyjna, wellness & soundhealing music – misy tybetańskie, gongi, przeszkadzajki, no i oczywiscie wokal :))

Nagranie ma wyzwalać napięcie nagromadzone w ciągu całego dnia i  na koniec uspokoić, wyciszyć. Nic oczywiście nie zastąpi ŻYWYCH  dźwięków, które działają o wiele silniej, czy to  na koncercie, czy  na sesji indywidualnej (i tu i tu  zapraszam), ale przy braku  możliwosci posłuchania tych uzdrawiających  dźwięków  na żywo – warto wspomóc się  dobrej  jakosci  nagraniem.

Jeszcze tylko czekam na naklejki z logo na pudełko i za parę dni będę wysyłać zamówione płyty osobom, które zrobiły przedpłatę promocyjną.
Jeszcze możecie skorzystać! Promka do 21 marca  Wszystkie informacje znajdziecie w linku poniżej

https://www.magdalenapfeiferarts.com/plyta-gong-lullyby-ju…/

A tu jest bezpośredni link do  sklepu, gdzie kupisz płytę:

“Gong Lullyby – Wellness & Soundhealing Music”

Wystawiam faktury!

Ale się cieszę!!!! Nie macie pojęcia!!!

Płyta wellness „Gong Lullyby” już wkrótce w sprzedaży!

Płyta wellness „Gong Lullyby” już wkrótce w sprzedaży!

Nareszcie! Nareszcie dopięłam swego!
Płyta – już niedługo będzie płyta!!!
„Gong Lullyby. Wellness & Soundhealling music”. Kołysanka z Gongiem.  Relaks do spania! Do zasypiania w spokoju… Gram na misach, gongach, różnych przeszkadzajkach, śpiewam… wszystko delikatnie, spokojnie, w sam raz na uspokojenie wieczorne i łatwiejsze zasypianie! W tych czasach zaśnięcie to bywa wyzwanie!
Wiesz, że to moze być doskonaly prezent dla osoby, którą kochasz, lubisz, lub szanujesz? (lub wszystko na raz 😉 )
 
Płyta została nagrana już jakiś czas temu u Endriu Andrzej Kędzierski i nareszcie doczekała się projektu graficznego (jakoś nie mogłam nikogo namówić i musiałam sama zrobić projekt, co oznaczało nauczenie się paru nowych rzeczy ;P jak się po raz milionowy okazuje – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! ).
 
Tak będzie wyglądała okładka z przodu. A sama płyta niedługo będzie dostępna w moim sklepie na:
 
https://www.magdalenapfeiferarts.com/sklep-shop/
Płyta będzie kosztować 25 zł. –
Osobom, które zamówią ją i opłacą w terminie do 21 marca włącznie (pierwszy dzień wiosny) funduję przesyłkę 🙂
Zamówienia można skladać na maila:
mp{at}magdalenapfeiferarts.com
(oczywiście zamiast {at} użyjcie małpki :))))
 
A wpłaty można dokonać na poniższe konto:
 
Magdalena Pfeifer Arts
PL 25 1090 1102 0000 0001 3508 2920
 
Myślę, że będziecie zadowoleni z zakupu 🙂
Bądź sobą  nie tylko w Dzień Kobiet!

Bądź sobą nie tylko w Dzień Kobiet!

Drogie Kobiety!
Cudowne stworzenia! W nasze święto składam Wam i sobie te życzenia – tak często zapominamy o sobie i o tym, by BYĆ SOBĄ… często NIE PAMIĘTAMY jak to jest być sobą. W sumie nikt tego chyba nie wie tak naprawdę. Moze jedynie małe dzieci. One PO PROSTU SĄ SOBĄ 🙂 wiedzą instynktownie, jak to robić. Można brać z nich przykład!
Przy okazji chciałabym zachwycić się tym, jaką wielką MOC mogą wygenerować przyjazne sobie, życzliwe sobie i szanujące siebie i swoją wartość kobiety. Doświadczam tego ostatnio i karmię się tym. Wspólnota kobiet. To jest fantastyczna rzecz!
Niech ta MOC będzie z Wami!

Owoce z Drzewa Miłości dla Ciebie czyli kilka słów o Walentynkach

Owoce z Drzewa Miłości dla Ciebie czyli kilka słów o Walentynkach

Zerwij owoc z Drzewa Miłości!

Oby Przyniosło Wam szczęście! To moja Walentynka dla Ciebie. Dla każdego z Was. Przede wszystkim dla tych jednak, którzy  nie mają pary.

Walentynki to  jeden z najtrudniejszych  dni w roku. Sztucznie rozdmuchany przez komercję, tak  naprawdę wpędza w stres całe rzesze ludzi. Wszyscy czują się w ten czy inny sposób zobligowani do obchodzenia Walentynek. Teoretycznie powinien to być czas spijania sobie z dzióbków, tulenia się, gorących wyznań i gorącego seksu. A w praktyce? W praktyce jest stres. Ci co nie mają pary przeżywają to bardzo. W tym czasie (podobnie jak w okresie świąt Bożego  Narodzenia) podobno wzrasta ilość samobójstw. Piszę „podobno” bo nie sprawdzałam statystyk, ale byłam kiedyś singielką, do tego singielką z dziećmi byłam i na słodkie Walentynki  nie miałam szans. Oj, jak mi było smutno!!! Okres okołowalentynkowy przyprawiał mnie o mdłości. A wtedy  to święto dopiero  nieśmiało wchodziło  na polskie salony. A teraz??? Nie wyobrażam sobie! Za to wyobrażam sobie, że ktoś może czuć się nie wart miłości, a skoro tak, to  nie warto żyć. Walentynki są wszędzie – musisz je obchodzić, bo jak  nie, to coś z Tobą  jest nie tak.  Guzik prawda. Wszystko z Tobą jest TAK. Pamiętaj o tym. Nie jest Ci potrzebna druga połówka, byś poczuł/a się całością. Po prostu jesteś całością!

W parach też wygląda to różnie. Pół biedy, jak oboje na to czekają. Kiedy jest zgodność. Ale bywa, że randka jest wymuszona, BO SĄ WALENTYNKI  i tak trzeba. Nie trzeba. Przypominam, że na randki  można w innym czasie chodzić, najlepiej wtedy, kiedy oboje tego pragną, mają na to ochotę, czas i zdrowie. Ja osobiście nie lubię chodzić po knajpach czy nawet do kina tego dnia, bo  są tłuuuuumy. A wokół pary – bardziej lub mniej szczęśliwe, a nawet skrępowane, czy zirytowane.  Ludzie, którzy coś próbują zrobić w kwestii miłości. Z naciskiem  na „coś” – po omacku – może będzie dobrze. Przeważnie na siłę, a to rzadko wychodzi  dobrze, bo  miłość nie lubi sztuczności ani wymuszania.

Oczywiście można wykorzystać Walentynki! Do czego? No, cóż, dla nieśmiałych bywa to dogodny  moment do  tego, żeby  się zdeklarować z uczuciami. Zrobić wyznanie, nawet anonimowo – zresztą taki był zamysł święta, o ile wiem, właśnie te anonimowe wyznania… Dla innych  to pretekst do zerwania. To dopiero bywa nieszczęście!!! Bez żartów! Idziesz na randkę, myślisz, że chłop może się wreszcie oświadczy, a on owszem oświadcza, ale że to  koniec. Szok. Kurtyna. Zapraszasz „swoją” kobietę  na randkę, czasem wieloletnią żonę, a ona ci mówi  na randce, że już dłużej  nie może i złożyła pozew rozwodowy/zrywa z tobą. W normalny dzień takie wieści to walnięcie jak obuchem w głowę, a w święto  miłości?… A macie pojęcie ile par się wtedy kłóci? Właśnie z powodu Walentynek i tego, co ze sobą  niosą, oczekiwań?  To też jest pokłosie „słodkiego” święta.

Owszem, Walentynki można wykorzystać nawet i do dobrej wspólnej zabawy, co polecam! Polecam zbiórki przyjacielskie. Polecam kochać książki (jak to robi moja koleżanka, której imienia nie wymienię, ale ona wie, ze to  o niej), zwierzęta lub cokolwiek innego. Najbardziej jednak polecam KOCHAĆ SIEBIE!!! Doceń siebie, zrób SOBIE przyjemność! Powiedz SOBIE – jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie! – Bo chyba tak  właśnie jest, prawda?

Także ja osobiście mam bardzo ambiwalentne odczucia. Jak we wszystkim – i w tym święcie jest sporo dobrego i sporo złego, bo  nic nie jest na wskroś dobre ani  na wskroś złe. Tylko  może czas nie ten…

Ważne jest, by budować swoje własne poczucie wartości, tak, by  takie święta nas nie dotykały, gdy  jesteśmy  samotni (albo chociaż dotykały  mniej) oraz, żebyśmy  mieli odwagę pójść  na randkę w innym czasie.

Warto wykorzystać to święto w taki zwyczajny sposób – okazywać więcej serdeczności dla siebie innych ludzi. Zauważać ich i doceniać. Tak, róbmy to  na  co dzień! Ale tego dnia szczególnie. Bo może „zrobisz komuś dzień” 😊))) bo może uśmiech w stronę zmęczonej pani ekspedientki zrobi jej przyjemność ogromną (może właśnie ktoś z nią zerwał, albo zwyczajnie nie przyniósł kwiatów, a czekała), a gburowaty kierowca może trochę odtaja i będzie milszy (może to jego obrona, bo czuje się nie wart ludzkiej uwagi, miłości). Bo to wszystko ze strachu, proszę Państwa. Że nikt nas nie zauważy, nie pokocha, czy  choćby  nie polubi. Dlatego zauważajmy się i bądźmy serdeczni 😊

Tak, sądzę że SERDECZNOŚĆ, to słowo kluczowe.

Pewnie dlatego  przyśniło mi się to bajkowe drzewo, Drzewo Miłości, bym mogła je Wam pokazać, abyście mogli zrywać z niego jego owoce. Bez obaw. Wystarczy  dla wszystkich!  Zasługujesz na miłość, tak jak wszyscy. Zasługujesz, by kochać siebie.

A jeśli masz ochotę stać sie właścicielem tej bajkowej pełnej energii akwareli, to zapraszam do sklepu https://www.magdalenapfeiferarts.com/produkt/drzewo-milosci-akwarela/

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.