OBLICZA WENUS / PO WERNISAŻU – FOTORELACJA

Galeria zdjęć znajduje się u dołu strony.

Wiszą!

Moje prace oczywiście! Znów wiszą w Caffe Anioł, dziękuję panu Marcinowi za ponowną gościnę, tym bardziej, że z szeroko rozwartymi… yyy, ramionami moja twórczość jest tam przyjmowana! To mnie, artystkę cieszy, radością napawa, pieści ego moje … po prostu zwyczajnie się cieszę, a życzliwość zawsze cieszy przecież!

Golasy moje prężą się zatem na ścianach Caffe Anioł, kolorami i złotem ścielą się na nich!

Wernisaż był udany, wesoły, przyjemny, taki, jak sobie marzyłam, choć piękna pogoda w majówkę i nieporozumienie godzinowe sprawiły, że grono gości było bardzo ścisłe, kameralne. Nie przeszkodziło nam jednak ani to, ani fakt, że musiałam pójść do pracy, w dobrej zabawie! I nasłuchałam się komplementów od tych, którzy mnie zaszczycili swoją obecnością, jakże miłych komplementów!

Nie ma tego złego, co by  na dobre nie wyszło – dzięki temu, że majówka odebrała mi gości zrobimy jeszcze drugie spotkanie, repetę zabawy, tzw. FINISAŻ 😉 czyli uroczyste zamknięcie wystawy

(dla tych, którzy niedowierzają, ze takie słowo istnieje linkuję stronę, gdzie jest bardzo pięknie objaśnione http://obcyjezykpolski.pl/wernisaz-i-finisaz/ ).

Spotykamy się zatem 13 maja 2016 r. o godz. 19:00, oczywiście w Caffe Anioł! Tańców nie będzie, ale mam nadzieję, że przeróżne swawole owszem! Brać artystyczna może ściągnie w większych ilościach, pogadamy, pośpiewamy, poezją jakowąś okrasimy, winkiem podlejemy, humorem dobrym sowicie doprawimy! Zatem, kto żyw, niechaj przybywa!

 

Ciekawa sprawa z tym wernisażem się wywiązała pod kątem astrologicznym, proszę Państwa. Jak wiadomo (albo i nie) astrologia, królowa nauk, pociąga mnie bardzo, od jakiegoś czasu uczęszczam  na „tajne komplety”, gdzie usiłuję przyswoić sobie co nieco. Co nieco się udaje, acz ta królowa wciąż mi udowadnia, żem pacholę jeszcze i daleko mi do… mniejsza z tym, faktem  jest, że im dalej w las, tym mniej wiem. Czyli im więcej wiem, tym mniej. Horyzonty poszerzają  mi się bardzo, jednocześnie widzę te ogromy mnie otaczające, ten ocean możliwości, te wszystkie ryby w nim pływające i tylko głową kręcę -jak to możliwe, żeby to wszystko ogarnąć? Staram się więc ogarniać po kawałku. I na przykład lubię sobie obserwować wydarzenia i łączyć je z tym, co  towarzystwo niebieskie wyprawia tam u góry… Opowiem zatem historię tego wernisażu, tej wystawy, a ma się ona tak:

Zgłosiłam się do Caffe Anioł z moimi pracami we wrześniu zeszłego roku. Wzięłam teczkę pod pachę, zaszedłszy do kawiarni rozłożyłam ją na stoliku i nieco onieśmielona zaczęłam pokazywać panu Marcinowi moje golizny. To znaczy nie, nie myślcie sobie, że moje osobiste nagości, nic z tych rzeczy! Jeszcze na stoliku!

Prace moje malarskie zaczęłam  pokazywać. I wyłuszczać mu, że bardzo chciałabym zrobić wystawę aktów i co on na to. Pan Marcin podumał, pokręcił głową, pokiwał  nią trochę i mówi tak: zrobimy dwie wystawy! A ja z radości omal  nie umarłam! Jak to – dwie?  Ano dwie. Jedną teraz, bo zwolnił się akurat termin (i to była wystawa moich aniołów – nie dość, że wskoczyłam w termin niemal bez czekania, to w dodatku trwała 3 tygodnie, choć zazwyczaj tylko dwa!!!), drugą w przyszłym roku. 30 kwietnia jest wolny termin – co pani na to? A ja na to – biorę! Pewnie! Bez namysłu wzięłam ten  termin. I dobrze się stało, bo miałam okazję pokazać Anioły. Miałam też  możliwość  namalować więcej aktów, dzięki czemu zrobił się większy ich wybór  – tym samym trudniejszy, ale i kilka nowszych prac o wiele piękniejszych się pojawiło. Wystawa miała pierwotnie przedstawiać sceny miłosne tylko i wyłącznie, tymczasem idea zaczęła żyć własnym życiem… Ponieważ tak się złożyło, że z przyjemnością popełniłam trochę aktów kobiecych. Sama kobiecość zaczęła zajmować mój umysł, moje zmysły drażnić i artystycznie się przejawiać. I tak rozmyślając nad tym wszystkim przyszedł mi do głowy tytuł Oblicza Wenus – Wenus kobiety świadomej swojej kobiecości i Wenus kochanki. Wszystko się pięknie, gładko układało, słowa i obraz ze sobą współgrały (akty zilustrowałam na wernisażu kilkoma zwrotkami moich erotyków), jedynym zgrzytem był fakt, że musiałam przesunąć godzinę wernisażu  na 15:00. Z tego miejsca wszystkich miłych i serdecznych Państwa, którzy przyszli  na 16:00 przepraszam, niestety, życie ma swoje wymagania i czasem swoje osobiste plany trzeba dostosować do innych sił!

Co to wszystko jednak  ma do astrologii zapytacie Państwo?! Otóż ma. Sama tego wcześniej nie sprawdzałam. Jakoś nie miałam potrzeby. Okazało się, że dziwnym (?) trafem w niu otwarcia mojej wystawy, 30 kwietnia 2016 r. planeta Wenus weszła do gwiazdozbioru Byka, którym rządzi niepodzielnie! Dzięki temu i sztuka bardziej zachwyca i ludzie są milsi, i wszystko, co związane jest z miłością, zmysłowością, kobiecością, rozkoszami cielesnymi (również kulinarnymi, choć nie tylko), zabawą nabiera głębszego znaczenia. I oto Wenus, pani  na nieboskłonie zechciała rozpocząć  moją wystawę zatytułowaną – Oblicza Wenus. Nie mogło być cudowniej! Powiecie – przypadek. Nie. Tak  działa Natura. Kiedy jej  na to pozwolimy, kiedy z ufnością jej słuchamy, będzie działała na  naszą korzyść! Wszyscy bowiem podlegamy prawom Natury.

Dziękuję Wenus, że zechciała rozświetlić swym blaskiem moją wystawę!

A Państwa zapraszam do  Caffe Anioł w Gdyni (dolna sala) do obejrzenia tej rozświetlonej, zmysłowej wystawy! Zachęcam też do nabywania moich prac – zarówno tych wystawionych, jak i tych, dla których nie znalazło się tam miejsce. Niech cieszą Wasze oczy nie tylko na wystawie!

I oczywiście zapraszam  na Finisaż!

 

[Best_Wordpress_Gallery id=”25″ gal_title=”Oblicza Wenus – wernisaż”]

PRZECZYTAJ O MNIE W „NIEZNANYM ŚWIECIE” NR 4

[Best_Wordpress_Gallery id=”23″ gal_title=”nieznany świat”]

Z marzeniami to jest tak, że jak się spełniają, można tego nie zauważyć… szczególnie, kiedy się cierpliwie czeka… ja omal nie przegapiłam swojego!!! Kwietniowy Nieznany Świat mnie wydrukował, ach!!!
W kioskach jeszcze przez tydzień!!!! (do 19 kwietnia włącznie) 🙂
http://www.nieznanyswiat.pl/…/1420-nieznany-%C5%9Bwiat-4-20…
\
Ale aby marzenia się spełniały, trzeba pracy i odwagi. Ja ją znalazłam i wysłałam swoje prace do mojego ukochanego pisma! I zostały docenione 🙂 🙂 🙂
Trzeba też być sobą i podążać swoją własną drogą. Trzeba też ufać, że nadejdzie dzień spełnienia marzenia, pozwolić Universum działać! 🙂
Wszystkim Wam tego życzę! I sobie też… 😉

WERNISAŻ „OBLICZA WENUS”

WERNISAŻ „OBLICZA WENUS”

Szczegóły w treści.  Dołącz do wydarzenia na fejsbuku!

 

12417894_1039432569456434_7118554071003327331_n

Oblicza Wenus

Tak różnorodne. Wenus bez twarzy. Wielokrotnie pytano mnie przy aniołach, czemu nie mają twarzy,  a ja nie umiałam odpowiedzieć  na to pytanie. Po wielu latach otrzymałam odpowiedź, pojawiła się ona w końcu we mnie i ugruntowała, kiedy malowałam Wenus. Zajęło mi to lata. Lata zadawania sobie tego pytania. Lata praktyk medytacyjnych, obserwacji świata i ludzi.

Nie mogę  nadawać twarzy istocie, która może mieć ich tak wiele. Kto mi daje to prawo? Powiecie – takie jest prawo artysty! Tak, to prawda. Ale również jest moim prawem artystki zostawić puste oblicza. Nie wyrażające nic, nie posiadające rysów. Wyobrażam sobie, że wtedy patrzący ma prawo wyboru. Wyobrażam sobie, ze skłania to patrzącego do namysłu, do szukania – odczuć, myśli… może Prawdy?

 Przewrotny jest ten tytuł. Oblicza Wenus. Bez twarzy. Każda możliwość jest dozwolona.

To twarz bez wyrazu, każdy może  nadać go sam. Każda kobieta, również mężczyzna może zobaczyć tam swoje pragnienia, potrzeby, kawałek siebie.  Ma wolny wybór, widzi to, co chce widzieć, a ja, jako artystka nie narzucam charakteru, humoru, postawy… one po prostu są – a jakie? To zależy od patrzącego.

Pusta twarz, która nie wyraża niczego – może wyrażać wszystko. Jest jak puste naczynie, które możemy wypełnić czym chcemy, naczynie, które można wypełnić dowolnie od woli patrzącego.

Może wyrażać radość, zadumę, ale może też symbolizować pustkę w sensie małości, niskich pobudek. Niczym  nie wypełnione stworzenie.

Można w tym pustym obliczu zobaczyć Prawdę. Prawdę o sobie. Jedno ze swoich obecnych wcieleń, jedną ze swych twarzy, pokus.

W medytacji, w ZEN pusty umysł jest podstawą. Nie oznacza bezmyślności i głupoty. Oznacza MOŻLIWOŚCI. Wtedy jesteś  na właściwej drodze do odkrycia prawdy. Do odkrycia prawdy Kim jestem, lub dalej – Czym jestem.

Pusta twarz Wenus może być alegorią.

Oblicza Wenus to też oblicza zmysłowości. To zmysłowość zaklęta w kształcie piersi, w pocałunku, w niewybrednej, swobodnej pozie, w akcie seksualnym. To miłość. A miłość, również ta zmysłowa, wenusjańska jest zawsze zmysłowa – ma różny charakter. Miłość  ma wiele twarzy.

 

Wenus bez twarzy – oprócz dwóch. NI to też  nadaje wieloznaczności.

Tak – ta jedna ma rysy. Wyraz jej twarzy i poza są bardzo śmiałe, wyzywające, by nie rzec – wyuzdane. Budzi rożne uczucia. Pierwsza myśl – dziwka. Wyuzdana, tania dziwka, suka bez wstydu. Tak. I to będzie prawda – ale pytanie: czy to jest złe? Czy złe jest bycie dziwką? Co w tym złego? A co by było, gdybyś pozwoliła sobie być taką dziwką…

Co by było, gdybyś pozwoliła sobie być taką dziwką, mocną Kobietą? Kobietą świadomą siebie, swojej mocy, możliwości, pragnień, potrzeb… Kobietą, która robi co chce i nie ogląda się  na innych, oczywiście nie krzywdząc nikogo wokół.

Widzisz, nawet słowa mogą mylić. Świat jest wieloznaczny. Nic nie jest takie, jakie myślisz, że jest.

Im bardziej sprzeczne wywołuje uczucia i myśli, tym większy mamy konflikt wewnętrzny. Czegoś nie akceptujemy w sobie. Czemu? Bo to niezgodne z obyczajowością?

Ona też ukazuje Wam prawdę. Swoją twarzą, wyzywającym i nawet pogardliwym spojrzeniem. Wyzywającym, bo pyta – jesteś na tyle odważna, żeby taka być? Jesteś  na tyle odważny, żeby Twoja kobieta taka była? Jesteś na tyle odważna, by być silną i niezależną kobietą, pewną siebie? A ty mężczyzno- umiesz zaakceptować swoją kobietę taką? Czy wiesz, że mieszkam w Tobie ? Ja – dziwka!? Tak! Siedzę tam. W Tobie. Głęboko. Często mnie nie akceptujesz. Nie zauważasz, wypierasz mnie ze swojego życia, wypierasz się  mnie. A potem się dziwisz, że jesteś zagubiona.

Jestem Twoją kobiecością. Twoją Mocą. Dziką i nieokiełznaną. Zmysłową. Odważnie pokazującą, czego pragnę. O zimnym i jednocześnie pełnym pasji spojrzeniu. Czy masz odwagę zaakceptować mnie w sobie w pełni? Być może jestem Twoim Cieniem.

Taka jest kobieta. Wieloznaczna, różnorodna. Zmienna. Taka jest kobiecość. Taka jest miłość. Nie tylko miękka, i delikatna.

Nie daj się zwieść powszechnej opinii o dziwkach. Wszystko jest względne.

Nie daj się zwieść nagości i ubiorowi.

Nie wstydź się  nagości. Ona jest dobra. Jest stworzona przez Naturę. Jesteśmy esencją Wszechświata. Oznacza to, że zawieramy wszystko, co w nim istnieje. Wszystko jest w nas, tylko w różnych proporcjach. Nic nie jest takie, jak się wydaje, że jest…

Nagość budzi w ludziach różne odczucia. W jednych zachwyt, w innych sprzeciw.  Seks i seksualność jest tabu, pomimo powszechności. Każdy o tym myśli wielokrotnie w ciągu dnia, są to jedne z najważniejszych spraw w naszym życiu, a wciąż je  marginalizujemy, uprzedmiotowiamy, spychamy do podziemia. Wciąż się tego wstydzimy. Nawet pięknego seksu. Nawet pięknej seksualności. Zmysłowość jest tabu. Zalotność jest tabu.

A nagość może nam też wiele o nas powiedzieć. I czyjaś  nagość i cudza nagość. Czemu wzbudza tak wielkie emocje? Przecież jest naturalna – tacy jesteśmy, tak zostaliśmy stworzeni. Nie urodziliśmy się w ubraniu. Chyba, ze ciało ludzkie potraktujemy jako ubranie dla naszej duszy.

Ciało ludzkie jest piękne. Jest dziełem sztuki! Nawet, jeśli nie jest idealne, a może nawet tym bardziej. Ta różnorodność, różnice między kobietą i mężczyzną. Czy wiecie, ze nie ma na świecie dwóch takich samych piersi? Czyż to nie jest cudowne?

Zachwyć się  nagością. Zachwyć się swoją nagością. Pokochaj swoje ciało, nawet jeśli nie jest idealne. Ono jest idealne, tylko tego nie widzisz.

Odnajdź w sobie kobiecość. Odnajdź w sobie moc kobiety, pasję, miłość, czułość. Nie wstydź się pocałunków, nie wstydź się przejawów czułości, czy  nawet pożądania.

Wenus…

Wenus to zmysłowość.

Wenus równa się miłość.

 

Wenus ma wiele znaczeń. Wenus ma różne oblicza.

Mam nadzieję, że udało mi się pokazać piękno zmysłowości – zaklęte w kresce, w kolorze… i w słowie.

 

O „MIŁOŚCI” TADEUSZA OSZUBSKIEGO I FEJSBUKU

O „MIŁOŚCI” TADEUSZA OSZUBSKIEGO I FEJSBUKU

20160403_133335Ludzie pomstują na fejsbuka. Że zabiera czas, że życie wirtualne jest dla nas ważniejsze od prawdziwego itede itepe. I tak, to są fakty, taki znak czasów, co nie znaczy, że należy przyjmować to bezkrytycznie, oczywiście. Ale proch, wymyślony przez Chińczyków też jest wykorzystywany do zabijania ludzi, a przecież pierwotnie miał przynosić radość (i nadal to robi, ku uciesze ludzi i frustracji zwierząt – zostawmy jednak temat na inny felieton) tak jak rzeczony portal miał kontaktować między sobą ludzi. Podobnie jest z całym mnóstwem innych wynalazków. I fejsbuk, czy (prawidłowo) Facebook, też ma dwie strony medalu. Jak wszystko – bo wszystko ma swój Cień i Jasną Stronę. Teraz zależy, jak go używamy…

Nie będę twierdzić, że to robię, ale staram się używać fejsbuka mądrze. I chyba mi się to udaje, przynajmniej trochę! Otóż, dzięki fejsbukowi mam kontakt z ludźmi, z którymi pewnie by się on urwał, albo odnajdujemy się ze starymi przyjaciółmi. Możemy ze znajomymi w prosty sposób przekazywać sobie informacje, dyskutować. To wszystko mnie osobiście bardzo cieszy, bo mogę BYĆ w kontakcie. Po prostu i niezobowiązująco. Traktuję fejsbuk jako kawiarnię, w dodatku taką, w której pojawiają się osoby z bardzo różnych środowisk i często bardzo odległych. W której wymieniamy się wszyscy informacjami, ideami, pomysłami, poznajemy się  nawzajem  z mniej lub bardziej  nas interesującymi ludźmi. I teraz dochodzę do clue tej wypowiedzi: otóż dzięki fejsbukowi poznałam co najmniej kilka osób, osobowości, których prawdopodobnie nigdy bym  nie spotkała w tzw. realu! Albo musiałabym się mocno natrudzić, żeby je poznać… Więcej! Utrzymujemy z niektórymi kontakt!

Jedną z takich osób jest Tadeusz Oszubski. Literat. Do niedawna z ogromną ochotą i zainteresowaniem czytywałam jego artykuły np. w „Nieznanym Świecie” czy w „Czwartym Wymiarze”. Czekałam na nie i witałam z okrzykami radości. Jest tropicielem tajemnic, zjawisk niewyjaśnionych, publicystą z zacięciem detektywistycznym, a mnie to kręci – jego artykuły są niebanalne, ciekawie skonstruowane i oczywiście ich tematyka jest pasjonująca.

Już nie pamiętam jak to było… czy to fejsbukowe algorytmy, czy jak… nie umiem do tego dojść, gdzieś  na jakiejś rozmowie się spotkaliśmy przypadkiem chyba. I od słowa do słowa „staliśmy się znajomymi”, co owocuje czasem jakąś sympatyczną wymianą uprzejmości. Dzięki tym algorytmom odkryłam jednak, ze Tadeusz pisze nie tylko fantastyczne artykuły, ale jest autorem kilku książek o tajemniczych zjawiskach (pomimo, że miałam tę informację gdzieś z tyłu głowy). Prawdziwą rewelacją jednak było dla mnie odkrycie, ze pan Oszubski popełnił kilka zbrodni i morderstw! Na papierze oczywiście – co oznacza, że jest autorem kryminałów! Do tego nagradzanym! A ja… ja jestem miłośniczką kryminałów! Zaznaczam, że dobrych, a dla mnie dobry kryminał zawiera zbrodnię niecodzienną, ciekawe charaktery postaci i musi trzymać w napięciu. Najlepiej w taki sposób, żebym razem z tropicielem z książki szukała mordercy i zastanawiała się nad motywacją postępowania ludzi. Udałam się więc któregoś dnia do księgarni i nabyłam „Miłość”, po czym nie zwlekając przystąpiłam do lektury.

I wiecie co zrobiłam? Popełniłam straszna fopę, pewnie niejedną, ale ta jest karygodna! Napisałam Tadeuszowi, że przeczytałam „Miłość”. I tyle. Nic więcej. Ani mru mru na ten temat, woda w usta, a to przecież niedopuszczalne. Karygodne. Wstyd, wstyd, wstyd!  Po łapkach! Po prostu zbrodnia! Wygląda na to, że się wpisałam w temat… niechlubnie. A autora dobrego kryminału trzeba docenić przecież, co niniejszym czynię i mam nadzieję, że się choć odrobinę zrehabilituję. Każdy twórca – co powtarzam do znudzenia – każdy artysta, nieważne czy to pisarz, aktor, stolarz czy szewc potrzebuje słów uznania! Jakichkolwiek słów, ale głównie uznania, milczenie może zostać odczytane jako niezbyt pochlebna krytyka. I ja – artystka rozpowszechniająca wiedzę o wrażliwości artystów i ich potrzebie dopieszczenia – milczałam! A przecież  książka bardzo mi się spodobała!  Oczami wyobraźni widziałam już  film – bo myślę obrazami – i Marka Kondrata w roli głównej, gdyż główny bohater skojarzył mi się z Halskim granym przez niego w serialu z lat 90-ch pt. „Ekstradycja”. Pasjami oglądałam ten serial, bardzo dobry był!  No i Kondrat jest restauratorem,  jak główny bohater niniejszej powieści, haha, zna się  na branży! A tak na serio, podobały mi się i fabuła i postacie, czytelnik „widzi” wydarzenia ich oczami, słyszy ich myśli, marzenia, plany, wspomnienia… Czytałam z zainteresowaniem, a nawet z wypiekami  na twarzy! Ale cóż, to samo życie jest, naga (nomen omen) prawda sama, do tego widziana męskim okiem. Dotyczy to w szczególności soczystych scen erotycznych! Bardzo życiowych… Żadne kizi mizi, po prostu seks w czystej postaci. Żadne czułości – męskie pożądanie, męskie pragnienia. Polecam te sceny kobietom, które chciałyby się dowiedzieć, o czym mężczyźni myślą, kiedy na nas patrzą. Erotyzm  na wysokim poziomie, ale absolutnie nie słodki. Raczej taki, o jakim w skrytości ducha większość z nas marzy i pragnie. Narracja książki jest wartka, nie ma dłużyzn, a zainteresowanie czytelnika jest wciąż utrzymywane. Ciekawe i spójne portrety bohaterów, budzących sympatię, bądź antypatię. Ich myśli czarne… można się z niektórymi zidentyfikować. I ta miłość  na śmierć i życie! Kto jaką miłość wybrał? W jaki sposób? Jak zdobywamy to, czego pragniemy? Czy doceniamy lub inaczej – jak oceniamy ludzi, których  mamy wokół siebie? Co dla kogo oznacza miłość? Co siedzi w głowie mordercy i tropiciela? W ogóle co siedzi w naszych głowach,  jakie mamy mocne strony, słabości, wyobrażenia na temat nas samych? Te z których zdajemy sobie sprawę i nie… I jedna z ważniejszych rzeczy – czy wiemy dokąd nas skierują pozornie błahe wydarzenia w naszym życiu? Gdzie nas zaprowadzą pokrętne ścieżki Losu, który zawraca i robi pętle… i czy zbrodnia zostanie odkryta, a morderca poniesie karę? Czułam się zaciekawiona, co będzie dalej i co się z kim stanie. Szybko skonsumowałam tę „Miłość”.  Zachłannie ją pochłonęłam w jeden wieczór i noc zarwaną, ale nie straconą. A potem napisałam o tym Tadeuszowi i…

Już dałam sobie po łapkach. Skarciłam się i mam nadzieję, że powyższe słowa autora „Miłości”(który, mam  nadzieję nie obraził się  na mnie) mile połechcą. Szczególnie, ze to nie jest czcza pisanina z mojej strony, lecz szczera wypowiedź. Jakby mi się nie podobało – nic bym  nie napisała. Ani słowa.

Czytajcie naszą rodzimą literaturę, może nie jest tak wypromowana, jak zagraniczna, ale mamy naprawdę wielu naprawdę interesujacych pisarzy! Przeczytajcie „Miłość” i także inne  publikacje Tadeusza Oszubskiego, naprawdę warto, bo to bardzo dobry literat! I zaszczytem dla mnie jest mieć tak poczytnego autora  i przede wszystkim interesującego człowieka wśród znajomych na społecznościowym portalu! Fejsbuczku, mam do Ciebie wiele zażaleń, ale też dużo wdzięczności! Bilans się zatem wyrównuje.

 

 

 

Teksty i grafiki na stronie www.magdalenapfeiferarts.com są mojego autorstwa, za wyjątkiem sytuacji gdy podany jest inny autor lub zagraniczne źródło. Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich, jeśli spodobał Ci się któryś z nich, możesz go umieścić na swojej stronie/blogu/forum  z podaniem autora (Magdalena Pfeifer) i podlinkowanego źródła. Podobnie jeżeli chcesz korzystać z zamieszczonych przeze mnie zdjęć autorstwa Gabrieli Miętki oraz innych fotografów..

 

 

UWAGA! Link nie może mieć atrybutu nofollow ani żadnych przekierowań. Jeśli chcesz skorzystać z mojego artykułu, wstaw pod nim link pozycjonujący.

Jeżeli chcesz nawiązać współpracę, regularnie publikować moje teksty czy grafiki lub też skorzystać z nich w inny sposób niż publikacja w internecie – proszę o kontakt mailowy:

mp[at]magdalenapfeiferarts.com

Serdeczności –

Magdalena Pfeifer

KORZYSTANIE Z TREŚCI STRONY

Teksty i grafiki na stronie www.magdalenapfeiferarts.com są mojego autorstwa, za wyjątkiem sytuacji gdy podany jest inny autor lub zagraniczne źródło. Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich, jeśli spodobał Ci się któryś z nich, możesz go umieścić na swojej stronie/blogu/forum  z podaniem autora (Magdalena Pfeifer) i podlinkowanego źródła. Podobnie jeżeli chcesz korzystać z zamieszczonych przeze mnie zdjęć autorstwa Gabrieli Miętki oraz innych fotografów..

 

UWAGA! Link nie może mieć atrybutu nofollow ani żadnych przekierowań. Jeśli chcesz skorzystać z mojego artykułu, wstaw pod nim link pozycjonujący.

 

Jeżeli chcesz nawiązać współpracę, regularnie publikować moje teksty czy grafiki lub też skorzystać z nich w inny sposób niż publikacja w internecie – proszę o kontakt mailowy:

mp[at]magdalenapfeiferarts.com

 

Serdeczności –

Magdalena Pfeifer

O TYM JAK PRZEZ MOJE ZAPOMINANIE NAZWISK STAŁAM SIĘ STRĘCZYCIELKĄ…

Z Życia Artystki: O Tym Jak Przez Moje Zapominanie Nazwisk Stałam Się Stręczycielką…

Urodziłam się kiedyś tam, ładnych parę lat temu. Dość już sporo w sumie, jak się tak zastanowić, biorąc pod uwagę ilość siana pozostałego w głowie. Ale nie wstydzę się tego, a co, nawet uważam  za zaletę! To takie celebrowanie życia, uśmiechu, no  – przecież  nie można w życiu być ciągle poważną! Od tego się umiera… i tak człowiek umiera, ale przynajmniej będę miała więcej miłych i zabawnych wspomnień. O! Tyle Wam powiem!

W sumie narodziłam się wiele razy. Tak, w tym życiu, ale kto by to spamiętał, tyle razy to było… może kiedyś policzę, a może szkoda mi będzie czasu, bo będę zajęta nowymi narodzinami –wciąż i wciąż.

Jedna z moich sióstr zwykła powtarzać z tajemniczym wyrazem w głosie: „No tak, z niej to niezła artystka!”. Zawsze mnie to zastanawiało, co ona miała właściwie na myśli? Czy podziwiała mój kunszt wokalno – aktorski (o ja naiwna!), czy raczej ta tajemnica to był przekąs – ta, to w życiu potrafi nawyczyniać? A dziś sobie myślę, że nawet, jeśli to nie miało być miłe, to kogo to obchodzi? Cóż, pomimo wielu ograniczeń, szczególnie tych w głowie, próbuję po prostu żyć w miarę pełnią życia, a jeśli moje pomysły nie wszystkim się podobają, to ja już na to nic nie poradzę. No w końcu nie można zrobić dobrze wszystkim – przecież! A mnie jest z moimi wygłupami dobrze! Jestem artystka i już! I bierzcie mnie ludzie z całym pakietem!

Było  i jest w moim życiu trochę zabawnych wydarzeń. Sporo też było nieprzyjemnych i przykrych chwil,  na szczęście mam jakąś taką zdolność do uśmiechu, do znajdowania dobrych stron… zawsze powtarzam, że nie ma tego złego, co by  na dobre nie wyszło! Tak jest i już.

Gdyż ponieważ pracuję w teatrze, żyję w środowisku barwnych ludzi, podobnych mnie kolorowych motyli, wrażliwych mniej, lub bardziej. Mniej lub bardziej przytomnych nawet – i nie mam tu  na myśli upojenia alkoholem, czy innymi środkami wspomagającymi, raczej sztuką! Ta potrafi dopiero odurzyć człowieka, uderzyć do głowy! Głowa w chmurach!

Możecie mi wierzyć, albo i nie, jak sobie chcecie, ale życie artystki może być nie tylko ciekawe, może też być  nudne. Tak jak i Wasze życie. To zależy od punktu widzenia i skłonności do narzekactwa. Moje jest ciekawe. Lubię je. Bo lubię. Chyba. To znaczy lubię ludzi, a chyba dlatego mam ciekawe życie! Gmatwam, wiem. Też lubię, haha! Ale patrzę  na życie w taki sposób, żeby było ciekawe. I dzięki temu jest. Trochę przygód się w nim wydarzyło, mniej lub bardziej interesujących.

Zdarzyło mi się np. takie coś. Odkryłam ostatnio na Instagramie instytucję trójmiejsko – szczecińską zwaną Teatr Czwarte Miasto. To znaczy oni mnie odkryli, coś tam polubili, to weszłam do nich, popatrzyłam i – szok. To skąd oni są? Czemu ich nie znam? Hmmmm… zaglądam w ich posty, patrzę, a tam Darek Siastacz – gdyński aktor i w postach o Gdyni piszą, ze występują, ale i w Szczecinie. Zagwostka. Coś mi się gdzieś kiedyś obiło o uszy chyba…pffffff… och, ta skleroza!!! Są tacy, którzy wiedzą o mojej nieuleczalnej skłonności, przynoszącej  mi wstyd okropny i stawiającej mnie w niekomfortowych sytuacjach. Otóż – zapominam. Nie ze złośliwości, czy braku uważności i szacunku, tak  mam po prostu i trudno mi coś  na to poradzić, pomimo starań. Przykre to i dla mnie i inter- moich – lokutorów. Bo zapominam imiona,  nazwiska,  nazwy instytucji… Kiedyś  miałam doskonałą pamięć, ale coś mi w mózgu kiedyś widać się przepaliło i umiejętność znikła, pozostawiając masę czarnych dziur w mojej głowie. Wybuch jakiś musiał  nastąpić. I mieszka do tego w mojej głowie taki chochlik, który uznał, ze jego misją życiową jest chowanie mi różnych ważnych dla mnie informacji po ciemnych kątach umysłu i zapomnianych jego szafach, zapyziałych szufladach – i ma radochę z tego ogromną! A ja dygam często spanikowana po labiryntach pamięci i szukam. Czasem udaje mi się go przechytrzyć  na szczęście,  mam na to sposoby. Zdarza się, że działają.

Ta przypadłość doprowadziła kiedyś do nieoczekiwanego i w sumie śmiesznego z perspektywy lat spotkania z Darkiem Siastaczem. Niezorientowanych informuję, że Darek Siastacz jest świetnym aktorem, przez długi czas związanym z Teatrem Muzycznym, potem Miejskim (oba w Gdyni), a teraz – jak się okazuje – Teatrem Czwarte Miasto.

Był to rok chyba 2000. Któregoś wieczora umówiłam się z moją dawno nie widzianą Koleżanką mieszkającą  w Niemczech w słynnej gdyńskiej Cyganerii. Każdy szanujący się bohemianin powinien od czasu do czasu tam zajrzeć, szanująca się bohemianka również. A my oczywiście do takich  należałyśmy, wszak trzeba bywać w odpowiednich miejscach! Przynajmniej czasem, bo ja w sumie rzadko, dzieci miałam małe. Ale przyjazd Koleżanki to wydarzenie i trzeba było je uczcić! Siedzimy, gadamy, śmiejemy się. Powietrze gęste od dymu papierosowego (to jeszcze te czasy), oparów alkoholu, spoconych,  rozgrzanych ludzi  i ich śmiechu odurzało i wprowadzało w coraz lepszy  nastrój. Wszystkie stoliki były zajęte, knajpa pełniusieńka. Atmosfera łikendowa, wesoła, ludzie się bawili. Fajnie było! Nagle Koleżanka  zobaczyła kogoś przy jednym ze stolików –  zadrżała i osłupiała. Rozejrzałam się, ale nie mogłam się zorientować kogo zobaczyła i o co chodzi. Wreszcie, nagabywana przeze mnie wydukała: „Uwielbiam go…”. „Kogo???” – pytam – „Jego. Ale nie wiem, jak się  nazywa.” Ruchem głowy wskazała mi postać siedzącą przy jednym ze stolików. Mężczyznę. Siedział sam. „Aaaa, to aktor z Muzyka. Siastacz. Nie, Śledź. Cholera nie wiem! Znowu…”.

Koleżanka siedziała i wlepiała się w niego rozmarzonym wzrokiem. Z naszych plotek  nici. Ona kompletnie odpadła. Kompletnie! Co tu zrobić? No co? W sumie prosta sprawa– jak obiekt uwielbienia siedzi obok, to najlepiej iść, zapoznać się z nim, umówić  na randkę może… Jak pomyślałam, tak zaczęłam wdrażać plan w życie – wyłuszczyłam, jej, że pójdzie, przedstawi się, coś tam powie na temat nazwisk, potajemnie dowie się, które nazwisko jest właściwe, coś tam zawsze można przecież na poczekaniu wymyślić. A ona się zaparła, że nie! Nie zrobi tego! Chciałaby się spotkać, ale tak jej wstyd, że nie zna nazwiska, że nie pójdzie! Ja mówię, kobieto, taka szansa, siedzi obok! – Nie i już! Zagroziłam, że ja pójdę do niego, coś trzeba było zrobić, co – będę tak siedzieć i patrzeć na nią, jak więdnie z tęsknoty do obiektu oddalonego o jakieś 3 metry i z dziesięć osób pomiędzy  nami? Nie czekając zbyt długo wstałam od stolika i – trochę zdenerwowana, w końcu byłam jakaś tam nieopierzoną artystką, a to Wielki Artysta i w sumie sytuacja niezręczna, żeby nie rzec, głupia – podeszłam do stolika Pana Aktora. Grzecznie się przedstawiłam, (wtedy jeszcze nazywałam się Miętki), przeprosiłam, że przeszkadzam i zapytałam czy to będzie straszna rzecz, jeśli zajmę Panu chwilkę? Bo wynikła taka sprawa… Trochę mi było wstyd, nie powiem. Strasznie mi było wstyd! Jezu, tak  naprawdę myślałam, że zapadnę się pod ziemię! Bo nie pamiętałam nazwiska Aktora. Gdyby nie to – luz. Ale nie było odwrotu, trzeba było brnąć dalej, w końcu obiecałam Koleżance, że załatwię jej randkę.

Pan Aktor popatrzył  na mnie i wskazał krzesło – wyraźnie się zainteresował. Usiadłam w taki sposób, by widzieć koleżankę. Wskazałam mu ją i wyłuszczyłam sprawę:

– Widzi pan, trochę to krępujące. Nie powiem, żenujące właściwie. Otóż… zastanawiamy się z Koleżanką, jak się Pan  nazywa. Wstyd, bo jest Pan znanym aktorem…. Dla mnie wstyd, bo widuję Pana w rolach, ona tylko raz… i uwielbia pana… i właściwie nie pozwoliła mi tu przyjść (Koleżanka była wyraźnie spłoszona, zmieniała kolory na szczęście dla mnie, potwierdzając moje słowa). No i właściwie mamy dwie opcje – albo jest pan Śledź, albo Siastacz. Tylko teraz – który z nich to pan?! Może zechciałby pan  nas wybawić z kłopotu, bo ta niewiedza i wstyd aż bolą… a jeszcze do tego wszystkiego tak się Pan podoba Koleżance…

Powiedziałam co miałam do powiedzenia i patrzę na niego. Czekam, co się stanie – jak  na wyrok. Przeżyję, czy nie? Czerwona chyba byłam jak burak, w każdym razie zdenerwowanie buchało ze mnie. A Aktor się śmieje. I mówi – fajna jesteś! Ja na to, że głupia, bezczelna i niewychowana, bo nie pamiętam i jeszcze mam śmiałość mu o tym mówić. Ale podoba się koleżance. Ponieważ bardzo ją lubię i cenię, to postanowiłam doprowadzić do spotkania. Na to on zebrał swoją szklankę i popielniczkę i przysiadł się do nas. Przedstawił się Koleżance i mnie – Dariusz Siastacz! Jednak! Koleżanka jednak za chwilę czmychnęła. Szkoda. W sumie nie dziwię się, bo Darek właściwie nie był zainteresowany rozmową z nią, chyba jednak ja (zakompleksione stworzenie bardzo tym zadziwione) bardziej go zaintrygowałam. Był cały czas w moją stronę zwrócony. W sumie nie co dzień podchodzą ładne dziewczyny do człowieka, nawet tak znanego (byłam ładna, z radością to przyznaję teraz) i prawią banialuki! Niezbyt komfortowo się z tym czułam, cały próbowałam tak prowadzić rozmowę, żeby zainteresować go Koleżanką. Trudno było, bo ona nabrała chyba wody, a może wódki w usta… nie pomagało to raczej…

Lojalnie poszłam za nią. Głupia sytuacja, poszłam stręczyć Koleżankę, a facet nie zwraca uwagi na nią, tylko  na stręczycielkę. Cóż – bywa! Ale potem ile razy spotykaliśmy się z Darkiem na ulicy to on wyraźnie się cieszył, w sumie to była zabawna znajomość, choć przelotna! Było z czego się śmiać, Haha!

Nie wiem, czy Darek mnie jeszcze pamięta, wiele lat się  nie widzieliśmy i kiedyś spotkaliśmy się  na ulicy – widać było, że mu dzwoni, tylko, który to był kościół? Sytuacja się odwróciła.

Ale za to ja mam co wspominać!

 

 

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.