utworzone przez Magdalena Pfeifer | maj 6, 2016 | Aktualności, Koncerty i wystawy
Galeria zdjęć znajduje się u dołu strony.
Wiszą!
Moje prace oczywiście! Znów wiszą w Caffe Anioł, dziękuję panu Marcinowi za ponowną gościnę, tym bardziej, że z szeroko rozwartymi… yyy, ramionami moja twórczość jest tam przyjmowana! To mnie, artystkę cieszy, radością napawa, pieści ego moje … po prostu zwyczajnie się cieszę, a życzliwość zawsze cieszy przecież!
Golasy moje prężą się zatem na ścianach Caffe Anioł, kolorami i złotem ścielą się na nich!
Wernisaż był udany, wesoły, przyjemny, taki, jak sobie marzyłam, choć piękna pogoda w majówkę i nieporozumienie godzinowe sprawiły, że grono gości było bardzo ścisłe, kameralne. Nie przeszkodziło nam jednak ani to, ani fakt, że musiałam pójść do pracy, w dobrej zabawie! I nasłuchałam się komplementów od tych, którzy mnie zaszczycili swoją obecnością, jakże miłych komplementów!
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – dzięki temu, że majówka odebrała mi gości zrobimy jeszcze drugie spotkanie, repetę zabawy, tzw. FINISAŻ 😉 czyli uroczyste zamknięcie wystawy
(dla tych, którzy niedowierzają, ze takie słowo istnieje linkuję stronę, gdzie jest bardzo pięknie objaśnione http://obcyjezykpolski.pl/wernisaz-i-finisaz/ ).
Spotykamy się zatem 13 maja 2016 r. o godz. 19:00, oczywiście w Caffe Anioł! Tańców nie będzie, ale mam nadzieję, że przeróżne swawole owszem! Brać artystyczna może ściągnie w większych ilościach, pogadamy, pośpiewamy, poezją jakowąś okrasimy, winkiem podlejemy, humorem dobrym sowicie doprawimy! Zatem, kto żyw, niechaj przybywa!
Ciekawa sprawa z tym wernisażem się wywiązała pod kątem astrologicznym, proszę Państwa. Jak wiadomo (albo i nie) astrologia, królowa nauk, pociąga mnie bardzo, od jakiegoś czasu uczęszczam na „tajne komplety”, gdzie usiłuję przyswoić sobie co nieco. Co nieco się udaje, acz ta królowa wciąż mi udowadnia, żem pacholę jeszcze i daleko mi do… mniejsza z tym, faktem jest, że im dalej w las, tym mniej wiem. Czyli im więcej wiem, tym mniej. Horyzonty poszerzają mi się bardzo, jednocześnie widzę te ogromy mnie otaczające, ten ocean możliwości, te wszystkie ryby w nim pływające i tylko głową kręcę -jak to możliwe, żeby to wszystko ogarnąć? Staram się więc ogarniać po kawałku. I na przykład lubię sobie obserwować wydarzenia i łączyć je z tym, co towarzystwo niebieskie wyprawia tam u góry… Opowiem zatem historię tego wernisażu, tej wystawy, a ma się ona tak:
Zgłosiłam się do Caffe Anioł z moimi pracami we wrześniu zeszłego roku. Wzięłam teczkę pod pachę, zaszedłszy do kawiarni rozłożyłam ją na stoliku i nieco onieśmielona zaczęłam pokazywać panu Marcinowi moje golizny. To znaczy nie, nie myślcie sobie, że moje osobiste nagości, nic z tych rzeczy! Jeszcze na stoliku!
Prace moje malarskie zaczęłam pokazywać. I wyłuszczać mu, że bardzo chciałabym zrobić wystawę aktów i co on na to. Pan Marcin podumał, pokręcił głową, pokiwał nią trochę i mówi tak: zrobimy dwie wystawy! A ja z radości omal nie umarłam! Jak to – dwie? Ano dwie. Jedną teraz, bo zwolnił się akurat termin (i to była wystawa moich aniołów – nie dość, że wskoczyłam w termin niemal bez czekania, to w dodatku trwała 3 tygodnie, choć zazwyczaj tylko dwa!!!), drugą w przyszłym roku. 30 kwietnia jest wolny termin – co pani na to? A ja na to – biorę! Pewnie! Bez namysłu wzięłam ten termin. I dobrze się stało, bo miałam okazję pokazać Anioły. Miałam też możliwość namalować więcej aktów, dzięki czemu zrobił się większy ich wybór – tym samym trudniejszy, ale i kilka nowszych prac o wiele piękniejszych się pojawiło. Wystawa miała pierwotnie przedstawiać sceny miłosne tylko i wyłącznie, tymczasem idea zaczęła żyć własnym życiem… Ponieważ tak się złożyło, że z przyjemnością popełniłam trochę aktów kobiecych. Sama kobiecość zaczęła zajmować mój umysł, moje zmysły drażnić i artystycznie się przejawiać. I tak rozmyślając nad tym wszystkim przyszedł mi do głowy tytuł Oblicza Wenus – Wenus kobiety świadomej swojej kobiecości i Wenus kochanki. Wszystko się pięknie, gładko układało, słowa i obraz ze sobą współgrały (akty zilustrowałam na wernisażu kilkoma zwrotkami moich erotyków), jedynym zgrzytem był fakt, że musiałam przesunąć godzinę wernisażu na 15:00. Z tego miejsca wszystkich miłych i serdecznych Państwa, którzy przyszli na 16:00 przepraszam, niestety, życie ma swoje wymagania i czasem swoje osobiste plany trzeba dostosować do innych sił!
Co to wszystko jednak ma do astrologii zapytacie Państwo?! Otóż ma. Sama tego wcześniej nie sprawdzałam. Jakoś nie miałam potrzeby. Okazało się, że dziwnym (?) trafem w niu otwarcia mojej wystawy, 30 kwietnia 2016 r. planeta Wenus weszła do gwiazdozbioru Byka, którym rządzi niepodzielnie! Dzięki temu i sztuka bardziej zachwyca i ludzie są milsi, i wszystko, co związane jest z miłością, zmysłowością, kobiecością, rozkoszami cielesnymi (również kulinarnymi, choć nie tylko), zabawą nabiera głębszego znaczenia. I oto Wenus, pani na nieboskłonie zechciała rozpocząć moją wystawę zatytułowaną – Oblicza Wenus. Nie mogło być cudowniej! Powiecie – przypadek. Nie. Tak działa Natura. Kiedy jej na to pozwolimy, kiedy z ufnością jej słuchamy, będzie działała na naszą korzyść! Wszyscy bowiem podlegamy prawom Natury.
Dziękuję Wenus, że zechciała rozświetlić swym blaskiem moją wystawę!
A Państwa zapraszam do Caffe Anioł w Gdyni (dolna sala) do obejrzenia tej rozświetlonej, zmysłowej wystawy! Zachęcam też do nabywania moich prac – zarówno tych wystawionych, jak i tych, dla których nie znalazło się tam miejsce. Niech cieszą Wasze oczy nie tylko na wystawie!
I oczywiście zapraszam na Finisaż!
[Best_Wordpress_Gallery id=”25″ gal_title=”Oblicza Wenus – wernisaż”]
utworzone przez Magdalena Pfeifer | mar 19, 2016 | Aktualności, Z życia artystki
Z Życia Artystki: O Tym Jak Przez Moje Zapominanie Nazwisk Stałam Się Stręczycielką…
Urodziłam się kiedyś tam, ładnych parę lat temu. Dość już sporo w sumie, jak się tak zastanowić, biorąc pod uwagę ilość siana pozostałego w głowie. Ale nie wstydzę się tego, a co, nawet uważam za zaletę! To takie celebrowanie życia, uśmiechu, no – przecież nie można w życiu być ciągle poważną! Od tego się umiera… i tak człowiek umiera, ale przynajmniej będę miała więcej miłych i zabawnych wspomnień. O! Tyle Wam powiem!
W sumie narodziłam się wiele razy. Tak, w tym życiu, ale kto by to spamiętał, tyle razy to było… może kiedyś policzę, a może szkoda mi będzie czasu, bo będę zajęta nowymi narodzinami –wciąż i wciąż.
Jedna z moich sióstr zwykła powtarzać z tajemniczym wyrazem w głosie: „No tak, z niej to niezła artystka!”. Zawsze mnie to zastanawiało, co ona miała właściwie na myśli? Czy podziwiała mój kunszt wokalno – aktorski (o ja naiwna!), czy raczej ta tajemnica to był przekąs – ta, to w życiu potrafi nawyczyniać? A dziś sobie myślę, że nawet, jeśli to nie miało być miłe, to kogo to obchodzi? Cóż, pomimo wielu ograniczeń, szczególnie tych w głowie, próbuję po prostu żyć w miarę pełnią życia, a jeśli moje pomysły nie wszystkim się podobają, to ja już na to nic nie poradzę. No w końcu nie można zrobić dobrze wszystkim – przecież! A mnie jest z moimi wygłupami dobrze! Jestem artystka i już! I bierzcie mnie ludzie z całym pakietem!
Było i jest w moim życiu trochę zabawnych wydarzeń. Sporo też było nieprzyjemnych i przykrych chwil, na szczęście mam jakąś taką zdolność do uśmiechu, do znajdowania dobrych stron… zawsze powtarzam, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Tak jest i już.
Gdyż ponieważ pracuję w teatrze, żyję w środowisku barwnych ludzi, podobnych mnie kolorowych motyli, wrażliwych mniej, lub bardziej. Mniej lub bardziej przytomnych nawet – i nie mam tu na myśli upojenia alkoholem, czy innymi środkami wspomagającymi, raczej sztuką! Ta potrafi dopiero odurzyć człowieka, uderzyć do głowy! Głowa w chmurach!
Możecie mi wierzyć, albo i nie, jak sobie chcecie, ale życie artystki może być nie tylko ciekawe, może też być nudne. Tak jak i Wasze życie. To zależy od punktu widzenia i skłonności do narzekactwa. Moje jest ciekawe. Lubię je. Bo lubię. Chyba. To znaczy lubię ludzi, a chyba dlatego mam ciekawe życie! Gmatwam, wiem. Też lubię, haha! Ale patrzę na życie w taki sposób, żeby było ciekawe. I dzięki temu jest. Trochę przygód się w nim wydarzyło, mniej lub bardziej interesujących.
Zdarzyło mi się np. takie coś. Odkryłam ostatnio na Instagramie instytucję trójmiejsko – szczecińską zwaną Teatr Czwarte Miasto. To znaczy oni mnie odkryli, coś tam polubili, to weszłam do nich, popatrzyłam i – szok. To skąd oni są? Czemu ich nie znam? Hmmmm… zaglądam w ich posty, patrzę, a tam Darek Siastacz – gdyński aktor i w postach o Gdyni piszą, ze występują, ale i w Szczecinie. Zagwostka. Coś mi się gdzieś kiedyś obiło o uszy chyba…pffffff… och, ta skleroza!!! Są tacy, którzy wiedzą o mojej nieuleczalnej skłonności, przynoszącej mi wstyd okropny i stawiającej mnie w niekomfortowych sytuacjach. Otóż – zapominam. Nie ze złośliwości, czy braku uważności i szacunku, tak mam po prostu i trudno mi coś na to poradzić, pomimo starań. Przykre to i dla mnie i inter- moich – lokutorów. Bo zapominam imiona, nazwiska, nazwy instytucji… Kiedyś miałam doskonałą pamięć, ale coś mi w mózgu kiedyś widać się przepaliło i umiejętność znikła, pozostawiając masę czarnych dziur w mojej głowie. Wybuch jakiś musiał nastąpić. I mieszka do tego w mojej głowie taki chochlik, który uznał, ze jego misją życiową jest chowanie mi różnych ważnych dla mnie informacji po ciemnych kątach umysłu i zapomnianych jego szafach, zapyziałych szufladach – i ma radochę z tego ogromną! A ja dygam często spanikowana po labiryntach pamięci i szukam. Czasem udaje mi się go przechytrzyć na szczęście, mam na to sposoby. Zdarza się, że działają.
Ta przypadłość doprowadziła kiedyś do nieoczekiwanego i w sumie śmiesznego z perspektywy lat spotkania z Darkiem Siastaczem. Niezorientowanych informuję, że Darek Siastacz jest świetnym aktorem, przez długi czas związanym z Teatrem Muzycznym, potem Miejskim (oba w Gdyni), a teraz – jak się okazuje – Teatrem Czwarte Miasto.
Był to rok chyba 2000. Któregoś wieczora umówiłam się z moją dawno nie widzianą Koleżanką mieszkającą w Niemczech w słynnej gdyńskiej Cyganerii. Każdy szanujący się bohemianin powinien od czasu do czasu tam zajrzeć, szanująca się bohemianka również. A my oczywiście do takich należałyśmy, wszak trzeba bywać w odpowiednich miejscach! Przynajmniej czasem, bo ja w sumie rzadko, dzieci miałam małe. Ale przyjazd Koleżanki to wydarzenie i trzeba było je uczcić! Siedzimy, gadamy, śmiejemy się. Powietrze gęste od dymu papierosowego (to jeszcze te czasy), oparów alkoholu, spoconych, rozgrzanych ludzi i ich śmiechu odurzało i wprowadzało w coraz lepszy nastrój. Wszystkie stoliki były zajęte, knajpa pełniusieńka. Atmosfera łikendowa, wesoła, ludzie się bawili. Fajnie było! Nagle Koleżanka zobaczyła kogoś przy jednym ze stolików – zadrżała i osłupiała. Rozejrzałam się, ale nie mogłam się zorientować kogo zobaczyła i o co chodzi. Wreszcie, nagabywana przeze mnie wydukała: „Uwielbiam go…”. „Kogo???” – pytam – „Jego. Ale nie wiem, jak się nazywa.” Ruchem głowy wskazała mi postać siedzącą przy jednym ze stolików. Mężczyznę. Siedział sam. „Aaaa, to aktor z Muzyka. Siastacz. Nie, Śledź. Cholera nie wiem! Znowu…”.
Koleżanka siedziała i wlepiała się w niego rozmarzonym wzrokiem. Z naszych plotek nici. Ona kompletnie odpadła. Kompletnie! Co tu zrobić? No co? W sumie prosta sprawa– jak obiekt uwielbienia siedzi obok, to najlepiej iść, zapoznać się z nim, umówić na randkę może… Jak pomyślałam, tak zaczęłam wdrażać plan w życie – wyłuszczyłam, jej, że pójdzie, przedstawi się, coś tam powie na temat nazwisk, potajemnie dowie się, które nazwisko jest właściwe, coś tam zawsze można przecież na poczekaniu wymyślić. A ona się zaparła, że nie! Nie zrobi tego! Chciałaby się spotkać, ale tak jej wstyd, że nie zna nazwiska, że nie pójdzie! Ja mówię, kobieto, taka szansa, siedzi obok! – Nie i już! Zagroziłam, że ja pójdę do niego, coś trzeba było zrobić, co – będę tak siedzieć i patrzeć na nią, jak więdnie z tęsknoty do obiektu oddalonego o jakieś 3 metry i z dziesięć osób pomiędzy nami? Nie czekając zbyt długo wstałam od stolika i – trochę zdenerwowana, w końcu byłam jakaś tam nieopierzoną artystką, a to Wielki Artysta i w sumie sytuacja niezręczna, żeby nie rzec, głupia – podeszłam do stolika Pana Aktora. Grzecznie się przedstawiłam, (wtedy jeszcze nazywałam się Miętki), przeprosiłam, że przeszkadzam i zapytałam czy to będzie straszna rzecz, jeśli zajmę Panu chwilkę? Bo wynikła taka sprawa… Trochę mi było wstyd, nie powiem. Strasznie mi było wstyd! Jezu, tak naprawdę myślałam, że zapadnę się pod ziemię! Bo nie pamiętałam nazwiska Aktora. Gdyby nie to – luz. Ale nie było odwrotu, trzeba było brnąć dalej, w końcu obiecałam Koleżance, że załatwię jej randkę.
Pan Aktor popatrzył na mnie i wskazał krzesło – wyraźnie się zainteresował. Usiadłam w taki sposób, by widzieć koleżankę. Wskazałam mu ją i wyłuszczyłam sprawę:
– Widzi pan, trochę to krępujące. Nie powiem, żenujące właściwie. Otóż… zastanawiamy się z Koleżanką, jak się Pan nazywa. Wstyd, bo jest Pan znanym aktorem…. Dla mnie wstyd, bo widuję Pana w rolach, ona tylko raz… i uwielbia pana… i właściwie nie pozwoliła mi tu przyjść (Koleżanka była wyraźnie spłoszona, zmieniała kolory na szczęście dla mnie, potwierdzając moje słowa). No i właściwie mamy dwie opcje – albo jest pan Śledź, albo Siastacz. Tylko teraz – który z nich to pan?! Może zechciałby pan nas wybawić z kłopotu, bo ta niewiedza i wstyd aż bolą… a jeszcze do tego wszystkiego tak się Pan podoba Koleżance…
Powiedziałam co miałam do powiedzenia i patrzę na niego. Czekam, co się stanie – jak na wyrok. Przeżyję, czy nie? Czerwona chyba byłam jak burak, w każdym razie zdenerwowanie buchało ze mnie. A Aktor się śmieje. I mówi – fajna jesteś! Ja na to, że głupia, bezczelna i niewychowana, bo nie pamiętam i jeszcze mam śmiałość mu o tym mówić. Ale podoba się koleżance. Ponieważ bardzo ją lubię i cenię, to postanowiłam doprowadzić do spotkania. Na to on zebrał swoją szklankę i popielniczkę i przysiadł się do nas. Przedstawił się Koleżance i mnie – Dariusz Siastacz! Jednak! Koleżanka jednak za chwilę czmychnęła. Szkoda. W sumie nie dziwię się, bo Darek właściwie nie był zainteresowany rozmową z nią, chyba jednak ja (zakompleksione stworzenie bardzo tym zadziwione) bardziej go zaintrygowałam. Był cały czas w moją stronę zwrócony. W sumie nie co dzień podchodzą ładne dziewczyny do człowieka, nawet tak znanego (byłam ładna, z radością to przyznaję teraz) i prawią banialuki! Niezbyt komfortowo się z tym czułam, cały próbowałam tak prowadzić rozmowę, żeby zainteresować go Koleżanką. Trudno było, bo ona nabrała chyba wody, a może wódki w usta… nie pomagało to raczej…
Lojalnie poszłam za nią. Głupia sytuacja, poszłam stręczyć Koleżankę, a facet nie zwraca uwagi na nią, tylko na stręczycielkę. Cóż – bywa! Ale potem ile razy spotykaliśmy się z Darkiem na ulicy to on wyraźnie się cieszył, w sumie to była zabawna znajomość, choć przelotna! Było z czego się śmiać, Haha!
Nie wiem, czy Darek mnie jeszcze pamięta, wiele lat się nie widzieliśmy i kiedyś spotkaliśmy się na ulicy – widać było, że mu dzwoni, tylko, który to był kościół? Sytuacja się odwróciła.
Ale za to ja mam co wspominać!