O TYM, CO MI PRZYSZŁO DO GŁOWY

Pomyślałam sobie… no cóż, wiele razy o tym myślałam, ale teraz tak  na poważnie, że może zacznę pisać blog. W końcu – co mam do stracenia? A jest dobry czas na początki. Czemu? Bo myśl zakiełkowała jeszcze w ostatnich minutach astronomicznej wiosny (Słońce w 29 st i 54 min Bliźniąt), właściwie w pierwszy dzień astronomicznego lata, a ukonstytuowała się w pierwszy dzień lata kalendarzowego, kiedy to już na niebie rządzi Rak. Poczułam się bezpiecznie z tą myślą…

Myśl należy do świata Bliźniąt… jest lekka, ulotna, zmienna… – ta przetrwała, pewnie dlatego, że już należała poniekąd do Raka – zbieracza 😉

Dobry czas na początki. Różne. Również na bloga. Pierwszy dzień astronomicznego lata. Pierwszy dzień kalendarzowego lata. Dwoistość. Dwa początki. Natura Bliźniąt zapewne sprawi, że będę pisać o wielu, naprawdę wielu sprawach, przeskakiwać z wątku na wątek. Natura Raka powiedzie mnie zapewne przez meandry wspomnień, retrospekcji, będzie nieco sentymentalnie, to na pewno, czasem romantycznie. Będę Wam opowiadać o miejscach, które lubię, o ludziach. O tym, co mnie otacza i co mam w środku (i niekoniecznie mam tu na myśli jelita, choć, może się okazać, że i o tym będzie mowa, bo Słońce bloga w Raku i Księżyc w Pannie może sugerować i takie tematy). Ale – co prawda kuchnia nie jest moim żywiołem, choć lubię dobrze zjeść – będę się pewnie też dzielić z Wami jakimiś odkryciami kulinarnymi… taka rozmowa…opowieści…

 

Inspirację można czerpać zewsząd…

 

Mam nadzieję, że będziecie do mnie na chwilkę wpadać i wybaczycie mi gadulstwo, wycieczki astrologiczne, odniesienia do Tarota – to moje ostatnie fascynacje, moje miłości…

Ufam, że chętnie będziecie czytać moje opowieści…

 

Do zobaczenia….

 

O ZŁOTYCH SZTUĆCACH

Pierwszy dzień lata powitałam w Gdańsku.
Pisałam o mężczyźnie napotkanym na ulicy Piwnej. Naganiacz. Trudna praca. Zależna od kaprysów ludzi wokół, od właściciela lokalu, który zatrudnia. Niezależnie od pogody, trzeba stać na straży, być czujnym. Nie dać się zbyć. Zapewne są ludzie, którym taka praca odpowiada, ale są też tacy, którzy robią to, bo potrzebują pracy, muszą się utrzymać i nic innego nie znaleźli. Cieszą się, że mają pracę.
Często myślę o tym, jak ludzie bardzo się starają, jak próbują i kombinują – każdy na miarę swoich możliwości i talentów, jakie dała im natura.
Tego dnia w Gdańsku napotkałam także innego mężczyznę. Pan był z gatunku tych „ogorzałych”. Czerwony na twarzy, nos lekko napuchnięty, ciemne, gęste włosy. Pomimo, że był dość czysto ubrany, widać było, że lubi sobie pociągnąć. Siedział razem z kolegą, dość niepozornym człowiekiem na ławce przy ul. Długiej. Obok stało niewielkie pudełko pełne sztućców w nachalnie złotym kolorze. Nie przyjrzałam się im, przyznaję – nie moja bajka. Szłam z córką, jej chłopak na chwilę gdzieś zniknął, a my byłyśmy zajęte rozmową. Ów ciemnowłosy mężczyzna zawołał nas, żeby zwrócić na siebie naszą uwagę, próbował zareklamować swój towar – popatrzyłyśmy na niego, na biedniutkie pudełko pełne tandetnych widelców i noży… Uśmiechnęłam się uprzejmie i z szacunkiem, ale podziękowałam, grzecznie i łagodnym tonem stanowczo mówiąc „nie”. Jestem nauczona doświadczeniem – tacy ludzie potrafią przykleić się do człowieka, albo – nieodpowiednio potraktowani – znieważyć… różnie to bywa… W końcu też mają swoją dumę! Był piękny dzień i panował wspaniały nastrój, po co więc psuć to jakimś bezsensownym incydentem? Często widuję ludzi, którzy odmawiają niezbyt grzecznie i rodzą się z tego awantury. A przecież wystarczy właściwie okazać odrobinę szacunku dla człowieka, który próbuje coś zarobić. Próbuje wg swoich skromnych możliwości czy umiejętności zrobić coś ze swoim życiem. Możliwe, że te sztućce były kradzione. Ale może to była inwestycja? Ktoś – może on sam – zobaczył możliwość zarobku, w końcu turyści w Gdańsku kupią wszystko – może tak. I zainwestował w te sztućce jakieś pieniądze w nadziei na zarobek… Ja nie jestem turystką. Nie potrzeba mi też złotych sztućców. Ale mam potrzebę okazywania sobie wzajemnego szacunku i bycia po prostu życzliwą dla innych. Ten pan miał chyba podobne podejście do ludzi jak i ja – uśmiechnął się, życzył dobrego dnia i wszystkiego dobrego, wyraźnie miał chęć pogadać, pokazać się z dobrej strony, być miłym… po prostu był miły.
Odwróciłam się i wesoło odwzajemniłam jego życzenia, życząc mu jeszcze dobrej sprzedaży.

Przypomniał mi człowieka, którego znałam w dzieciństwie – pana B. To był znakomity szewc. Pracował w zakładzie moich rodziców. Niezwykle zdolny człowiek, robił piękne buty! Tak mawiała mama, ja byłam za mała, żeby samej to ocenić, choć już jako dorosła widziałam zrobione przez niego buty – cudo! Pan B. przy całym swoim sympatycznym charakterze, miłym i uprzejmym obejściu, był niestety… pijakiem. Czy inaczej – alkoholikiem. Bywało, że jak szedł w cug, to go i ze dwa tygodnie nie było w pracy. Mama zawsze go przyjmowała z powrotem, bo kiedy nie pił, pracował jak się patrzy, a klienci byli zachwyceni, gdyż z beznadziejnie zniszczonymi butami, nadającymi się tylko do wyrzucenia potrafił zdziałać cuda… Był tez inny szewc – pan K. Też zdolniacha. I też pijak. Obaj jednak byli fajnymi ludźmi. Zniszczonymi, zniewolonymi przez alkohol, wywodzącymi się z takich środowisk. Próbowali nie pić, ale im się nie udawało… zdarzało się, że lądowali w więzieniu. Obu cechowała uczciwość. Specyficzna chyba, ale swój honor mieli, absolutnie! I za dobre traktowanie, za dobre słowo, za zwyczajny szacunek odpłacali się tym samym. I wiernością.
Mama zawsze ich traktowała dobrze, nawet, jak zawiedli. Byli jej za to wdzięczni i kiedy nie pili, naprawdę odpłacali się jak tylko mogli.

Czułam się z nimi bezpiecznie. Wyrosłam wśród tych ludzi i dzięki temu wzorem mamy staram się okazywać szacunek im podobnym i mam zrozumienie dla pewnej ich słabości, nieporadności. To są ludzie. W czymś im się nie powiodło. Należy im się szacunek. I już. Człowiek na Długiej był jak pan B., jakiego zapamiętałam z dzieciństwa – wiecznie podpity, ale ciepły, grzeczny… z nadzieją wyglądający jutra, próbujący sprzedający towar, na jaki go stać.

W sumie wszyscy jesteśmy podobni. Każdy z nas ma swoje złote sztućce… Każdy coś próbuje sprzedać wierząc, że inni to kupią, a nam będzie dzięki temu lepiej. Nawet, jeśli walutą jest uwaga drugiego człowieka.

Serdeczności –

Magda

PS.: chciałam dodać jakieś zdjęcie, ale… ni znalazłam żadnego… wszystkie wydały mi się niestosowne

 

O MOIM GADULSTWIE…

O MOIM GADULSTWIE…

Nooo… lubię gadać, to fakt. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jakie mam słowotoki
Lubię pogadać do kogoś. Ważne, żeby mieć do kogo. Ważne też, żeby nie gadać głupot… oj, mam nadzieję, ze tego unikam!
Słowotoki mam również pisemne. Lubię dzielić się przemyśleniami, jakąś wiedzą, obserwacjami. Ogólnie… lubię ludzi  fajnie, prawda? To genialne uczucie!
Ostatnio rozgaduję się tutaj. Słowa lecą, lecą, czasem trudno jest je zatrzymać… miłego czytania zatem! O ile będzie się Wam chciało, ale – nieważne ile masz publiczności. Zawsze rób to, co robisz najlepiej jak potrafisz!

Dobrego dnia!!! Niech Szmoc będzie z Tobą!
(Kto wie z czego to?)

 

O MOIM MAGICZNYM GDAŃSKU

O MOIM MAGICZNYM GDAŃSKU

Po koncercie, jaki zagrałam na Międzynarodowym Dniu Jogi ( pisałam o nim w jednym z poprzednich postów) zostałam zaproszona na obiad. Pierwszy dzień lata przywitał nas deszczowo, choć słońcu czasem udawało się przebić przez pokrywy chmur – było wtedy naprawdę ciepło i przyjemnie, prawdziwie odczuwało się lato. Po ostatnich chłodach i jednocześnie suszy ludzie z przyjemnością witali to wilgotne ciepło. Uradowana z deszczu ziemia odwdzięczała się soczystym zapachem, zieleń się wyostrzyła, zniknęła szarość i wszędobylski kurz. Zrobiło się pięknie, a przejrzyste powietrze z łatwością wnikało do płuc. Z przyjemnością przyjęłam zaproszenie. Byłam zmęczona po słabo przespanej nocy, po intensywnym dniu, po koncercie, który przysporzył mi mnóstwo emocji. Uznałam, że zasłużyłam na odpoczynek, na dobry obiad w znakomitym towarzystwie córki i jej chłopaka, na rozkoszowanie się gdańską Starówką. Tak.
Pojechaliśmy w dwa auta.
Po koncertach zazwyczaj mam bardzo wyostrzone zmysły, intuicję…
Bardzo lubię Gdańsk. Mogę powiedzieć, że się tu wychowywałam, mam mnóstwo wspomnień z dzieciństwa. Choć z natury jestem Gdynianką, identyfikuję się również z Gdańskiem. Sporo podróżowałam po Europie, widziałam wiele mniej lub bardziej zadbanych miast i ich starówek i uważam, że nasza gdańska jest jedną z najpiękniejszych. Wspaniałe dziedzictwo. Przyjeżdżam tu dość często, w różnych sprawach – interesy, rozrywka. Za każdym razem Gdańsk skłania mnie do przemyśleń. Wczoraj uderzyła mnie pewna myśl… Z wnętrza… Miasto do mnie przemówiło. Przejeżdżałam nieco opustoszałą ze względu na deszcz ulicą Rajską. Przy wejściu do kościoła świętej Katarzyny stał wózek używany przez przewodników do pokazywania miasta turystom. Normalna rzecz, pełno tego w całej Europie, a także tu w Gdańsku, nawet w Sopocie już widziałam takie. Jednak ten widok sprawił, że poczułam ogromne przytłoczenie, rezygnację i zmęczenie miasta. Zmęczenie turystami, którzy bezmyślnie, bez opamiętania biegają od jednej atrakcji turystycznej do drugiej, byle jak najwięcej zobaczyć w jak najkrótszym czasie. I ten wózek był dla mnie takim symbolem tej powierzchowności wrażeń. Dopiero początek sezonu, a miasto już ma dość. Poczułam jego pragnienie spokoju, normalności, zatrzymania. Pragnienie życia. Pełną piersią! A tu – impreza za imprezą, wszyscy biegiem gdzieś z kościoła do ratusza, pędem trzeba „zaliczyć” Żuraw i kilka muzeów, wieczorem obowiązkowo do knajpy… A gdzie czas na zatrzymanie? Na kontemplowanie urody tego wszystkiego, co nas otacza, wspaniałości? Na refleksję? Na radość, że tu jestem? TU?

Dość długo szukałam miejsca parkingowego. Deszcz się wzmagał, miałam nadzieję, że mam parasol gdzieś na wierzchu, tym bardziej, że parking, który znalazłam dzielił spory dystans od umówionej restauracji na Długim Targu. Po drodze już była spora ulewa. Lato pierwszego dnia przywitało nas mokro, urządziło nam taki śmingus dyngus. A co sobie Natura będzie żałować, niech sobie ludzie nie myślą! Niech wiedzą, kto tu rządzi! Na szczęście było ciepło. I miałam parasol, uff!
Szybkim krokiem przeszłam przez jakieś podwórko, potem niemal pustą ulicą Szeroką i całkiem opustoszałą Piwną, jedynym człowiekiem, którego tam spotkałam był opatulony szczelnie przeciwdeszczową kurtką naganiacz. Pomimo deszczu odznaczał się dobrym humorem, był bardzo pogodny, zaczepił mnie czy nie chciałabym ukryć się w knajpce dla której pracuje, ale ja już przecież byłam umówiona. Chwilkę porozmawialiśmy, bo był taki sympatyczny, a potem pobiegłam dalej, bo deszcz, choć już dobrze lało – wciąż się zmagał, a moje baleriny były już całkiem przemoczone. Z życzliwymi uśmiechami życzyliśmy sobie ciepła i dobrej pogody, i każde poszło w swoją stronę. Na chwilkę się jeszcze obróciłam i obserwowałam plecy tego samotnie spacerującego człowieka, zastanowiłam się nad tym czy się schowa, czy może ma zakaz… Praca naganiacza nie jest wdzięczną pracą. Już nawet sama nazwa nasuwa niezbyt fajne skojarzenia. Taki człowiek spotyka się z tyloma odmowami, często z arogancją i nieuprzejmością… wydaje się, że trzeba mieć przy tej pracy duży dystans do siebie i grubą skórę, przez którą nie przebije się chamstwo innych ludzi oraz nie dopadną wątpliwości na swój własny temat… ucieszyłam się, że poświęciłam temu panu chwilkę rozmowy, wyraźnie tego potrzebował – pogadać, odezwać się do kogoś, nie przeszkadzało mu zupełnie, że idę gdzie indziej, nawet sam z siebie pokazał mi, dokąd mam iść, choć ja wiedziałam, ale widziałam, ze doskwierała mu chyba samotność. Piwna rzeczywiście wydawała się przygnębiająca w tej ulewie.

Udało mi się dotrzeć do restauracji tuż przed kulminacją ulewy. Potoki wody płynęły z nieba, światło było dość ostre, gdyż gdzieniegdzie były dziury w chmurach i słońce się przez te szpary przebijało. Szłam pewnym krokiem, uśmiechnięta, co wzbudzało zdumienie wśród ludzi stających pod parasolami w ogródku restauracyjnym, ale przecież miałam parasol! A dzień taki piękny! Piękny był ten rozświetlony słońcem deszcz! Ciepły! Cudownie było! Ta niesamowita ulewa trwała chyba z godzinę. Niebo poczęstowało nas nawet gradem! Na szczęście wcześniej dotarłam do umówionego miejsca! Siedzieliśmy w ogródku i musieliśmy krzyczeć do siebie, żeby usłyszeć, co mówimy. Atmosfera była wspaniała! Ludzie rozweseleni wspólną ucieczką przed deszczem nawiązywali ze sobą kontakt, wzrokowy, werbalny, wydaje się, że wraz z tą ulewą puściły jakieś tamy między ludźmi, nastąpiła jakaś ogólna ulga… było głośno i wesoło! A po deszczu… rozstąpiły się chmury. Wyjrzało słońce, palące. Szybko wysuszyło potoki płynące Długim Targiem. Ukazało miasto czyste, mieniące się milionami wszędobylskich kropli… Neptun, król mórz i niewątpliwie Gdańska dumnie się prezentował w blasku promieni słonecznych odbitych w okrywającej go rosie. Kropelki zwisały dosłownie zewsząd, z ogrodzenia otaczającego fontannę, z dachów, parasoli, gzymsów, światło odbijało się od mokrej nawierzchni, od mokrych domów… oślepiało i zachwycało, szczególnie, że w oddali za Złotą Bramą kłębiły się jeszcze groźne, grafitowe chmurzyska.

Sporo ludzi zwabionych błękitem nieba wyległo już na ulicę, ponownie rozbrzmiewały na niej gwar rozmów, czyjeś nawoływania, muzyka, pojawiły się stoiska, przedtem w pośpiechu schowane przed deszczem. Nasyceni pysznym obiadem i wesołą atmosferą klubu postanowiliśmy się przejść, nacieszyć się tymi niezwykłymi widokami, grą świateł, roziskrzoną, powracającą do życia ulicą.
Poszliśmy w stronę Zielonej Bramy, w sumie żadne z nas nie wiedziało, czemu. Po prostu w tamtą stronę poniosły nas nogi. A może przyciągnęła nas piękna gitarowa muzyka, każde z nas ceni sobie dobre granie, a tu niewątpliwie na takie natrafiliśmy. Gitarzysta, otoczony sporą już grupką gapiów grał jakąś nieznaną mi melodię. Gitara podłączona do przenośnego głośnika brzmiała bardzo ciepło i nienachalnie, jej dźwięki były cudowną ilustracją do sceny, jaka się tam rozgrywała, a była jakby dopełnieniem podeszczowej magii. Wiadomo – słońce i deszcz zwiastują tęczę. A tu… w scenerii biliardów rozszczepiających światło słońca, ozdabiających wszystko kropli majestatycznym, spokojnym, jakby spowolnionym krokiem tańczyła dziewczyna, o miłych dla oka, raczej krągłych kształtach, przyjemnie się na nią patrzyło. Poruszała się pewnie, choć bardzo wyważonym ruchem. W dłoniach trzymała dwie różdżki. Wyglądała jak wróżka! I rzeczywiście czarowała… pomiędzy różdżkami w specjalny sposób przywiązane były długie sznurki, które ostrożnie zamaczała w niewielkim wiaderku stojącym przed nią, potem ostrożnie robiła krok, lub dwa do tyłu, dzięki czemu wyczarowywała… ogromne bańki mydlane! Stałam tam dłuższą chwilę, z zachwytem chłonęłam chwilę i jej magię, blaski, tęcze….. magiczny Gdańsk….

Wracając później do domu myślałam o tym dziwnym wrażeniu zmęczonego miasta. Po ulewie jęk udręczenia jakby zelżał, czyżby ziemia odetchnęła? Mury miasta zostały obmyte nie tylko z kurzu? Sama wiele razy błogosławię orzeźwiający prysznic, może miasto też tego właśnie potrzebowało? A może chciało pokazać, że można się zatrzymać, może chciało przytrzymać ludzi tam, gdzie byli, żeby się rozejrzeli uważniej, żeby zaczęli widzieć i być? Czy taką lekcję chciało nam dać? Ilu ludzi z niej skorzystało? Ilu ludzi uradowała letnia ulewa?
Takie – i mnóstwo innych – pytania sobie zadawałam w drodze powrotnej. I zobaczyłam tęczę na wysokości stoczni. Znak od miasta, że wszystko będzie dobrze? Uśmiechnęłam się do siebie – ja odebrałam lekcję. Lekcję od miasta, od Natury, od ludzi, których po drodze spotkałam.

O KONCERCIE NA DNIU JOGI

Napisane dzień po koncercie:

Wczorajszy dzień, 21 czerwca Anno Domini 2015 był dla mnie szczególny. Jeszcze jeden początek – oprócz początku lata i paru innych. Pierwszy raz po długim czasie zagrałam koncert! To była duża, naprawdę duża impreza. Ogólnoświatowa! Serio! Międzynarodowy Dzień Jogi w Trójmieście.
Odbyło się wiele różnych zajęć jogi, które prowadziło wielu świetnych nauczycieli jogi, wykładowców, na zajęcia przybyło mnóstwo chętnych, którzy mogli przebierać w bogatej ofercie, masa wspaniałych spotkań, czasem po latach

Spełnieniem marzeń artysty jest publiczność, która po koncercie pokazuje wyrazy uznania. Przyznaję, ogarnęło mnie cudowne uczucie, kiedy ludzie mówili mi po koncercie, że cieszą się, że mogą mnie znów słuchać, że mogą uczestniczyć w tej magii, którą tworzę. Wielka radość dla mnie! I wzruszenie! Wspaniałe tym bardziej, że o to mi przecież chodzi – żeby słuchacze poczuli magię, zatracili się na chwilkę, odcięli od codziennych trosk, żeby wyszli z koncertu jakby z zaczarowanej krainy, z innego wymiaru! Pragnę, by wyszli szczęśliwi, a przynajmniej zadowoleni…

Wczorajszy koncert był bardzo udany. Tak sądzę
Pomimo, że miałam niesamowicie mało czasu na rozstawienie instrumentów, co było frustrujące i popełniłam w tym temacie wczoraj, dzięki córce oraz jej chłopakowi swoje prywatne mistrzostwo świata. Mało było czasu na nagłośnienie –właściwie Patryk nagłaśniał, a ja już ten czas wykorzystywałam, na meritum, czyli wprowadzenie publiczności w to, co miało się zdarzyć i już granie – dzięki Patryk, nagłośnienie super! Dziękuję Swamiemu Karmayogi Saraswati za wspólną subtelną grę. Dziękuję Marlenie Kotas – organizatorce, za to, że mnie zaprosiła! Mam nadzieję, że jesteś zadowolona! Dziękuję wszystkim, którzy przyszli mnie posłuchać, wiem, że sporo osób czekało na mój koncert. Nie wyobrażacie sobie, jaka to radość mieć taką fantastyczną widownię… Emotikon heart Emotikon heart Emotikon heart Emotikon heart Emotikon heart Emotikon heart

Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy się na kolejnych koncertach…

 

O UMYŚLE ZEN…

A właściwie zagadka. Proszę o odpowiedzi! Nagroda? To – czego być może doświadczycie  czyli nagroda bezcenna!
Nasz umysł pracuje wciąż i wciąż… umysł zen, to umysł czysty. Wolny. Od czego? Od myśli. Każdy, kto kiedykolwiek próbował medytacji wie, jak trudno czasem jest uspokoić głowę, nie koncentrować się za wszelką cenę, uwolnić się od myśli… medytacja, to wspaniale narzędzie. Ale niektórzy myślą sobie – to nie dla mnie, na to (czyli na oczyszczenie umysłu) trzeba lat praktyki, medytowania… czy aby na pewno?
A co się stanie, jeśli zadasz sobie pytanie: JAKA BĘDZIE MOJA NASTĘPNA MYŚL?
obserwuj…..

Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.