Pierwszy dzień lata powitałam w Gdańsku.
Pisałam o mężczyźnie napotkanym na ulicy Piwnej. Naganiacz. Trudna praca. Zależna od kaprysów ludzi wokół, od właściciela lokalu, który zatrudnia. Niezależnie od pogody, trzeba stać na straży, być czujnym. Nie dać się zbyć. Zapewne są ludzie, którym taka praca odpowiada, ale są też tacy, którzy robią to, bo potrzebują pracy, muszą się utrzymać i nic innego nie znaleźli. Cieszą się, że mają pracę.
Często myślę o tym, jak ludzie bardzo się starają, jak próbują i kombinują – każdy na miarę swoich możliwości i talentów, jakie dała im natura.
Tego dnia w Gdańsku napotkałam także innego mężczyznę. Pan był z gatunku tych „ogorzałych”. Czerwony na twarzy, nos lekko napuchnięty, ciemne, gęste włosy. Pomimo, że był dość czysto ubrany, widać było, że lubi sobie pociągnąć. Siedział razem z kolegą, dość niepozornym człowiekiem na ławce przy ul. Długiej. Obok stało niewielkie pudełko pełne sztućców w nachalnie złotym kolorze. Nie przyjrzałam się im, przyznaję – nie moja bajka. Szłam z córką, jej chłopak na chwilę gdzieś zniknął, a my byłyśmy zajęte rozmową. Ów ciemnowłosy mężczyzna zawołał nas, żeby zwrócić na siebie naszą uwagę, próbował zareklamować swój towar – popatrzyłyśmy na niego, na biedniutkie pudełko pełne tandetnych widelców i noży… Uśmiechnęłam się uprzejmie i z szacunkiem, ale podziękowałam, grzecznie i łagodnym tonem stanowczo mówiąc „nie”. Jestem nauczona doświadczeniem – tacy ludzie potrafią przykleić się do człowieka, albo – nieodpowiednio potraktowani – znieważyć… różnie to bywa… W końcu też mają swoją dumę! Był piękny dzień i panował wspaniały nastrój, po co więc psuć to jakimś bezsensownym incydentem? Często widuję ludzi, którzy odmawiają niezbyt grzecznie i rodzą się z tego awantury. A przecież wystarczy właściwie okazać odrobinę szacunku dla człowieka, który próbuje coś zarobić. Próbuje wg swoich skromnych możliwości czy umiejętności zrobić coś ze swoim życiem. Możliwe, że te sztućce były kradzione. Ale może to była inwestycja? Ktoś – może on sam – zobaczył możliwość zarobku, w końcu turyści w Gdańsku kupią wszystko – może tak. I zainwestował w te sztućce jakieś pieniądze w nadziei na zarobek… Ja nie jestem turystką. Nie potrzeba mi też złotych sztućców. Ale mam potrzebę okazywania sobie wzajemnego szacunku i bycia po prostu życzliwą dla innych. Ten pan miał chyba podobne podejście do ludzi jak i ja – uśmiechnął się, życzył dobrego dnia i wszystkiego dobrego, wyraźnie miał chęć pogadać, pokazać się z dobrej strony, być miłym… po prostu był miły.
Odwróciłam się i wesoło odwzajemniłam jego życzenia, życząc mu jeszcze dobrej sprzedaży.
Przypomniał mi człowieka, którego znałam w dzieciństwie – pana B. To był znakomity szewc. Pracował w zakładzie moich rodziców. Niezwykle zdolny człowiek, robił piękne buty! Tak mawiała mama, ja byłam za mała, żeby samej to ocenić, choć już jako dorosła widziałam zrobione przez niego buty – cudo! Pan B. przy całym swoim sympatycznym charakterze, miłym i uprzejmym obejściu, był niestety… pijakiem. Czy inaczej – alkoholikiem. Bywało, że jak szedł w cug, to go i ze dwa tygodnie nie było w pracy. Mama zawsze go przyjmowała z powrotem, bo kiedy nie pił, pracował jak się patrzy, a klienci byli zachwyceni, gdyż z beznadziejnie zniszczonymi butami, nadającymi się tylko do wyrzucenia potrafił zdziałać cuda… Był tez inny szewc – pan K. Też zdolniacha. I też pijak. Obaj jednak byli fajnymi ludźmi. Zniszczonymi, zniewolonymi przez alkohol, wywodzącymi się z takich środowisk. Próbowali nie pić, ale im się nie udawało… zdarzało się, że lądowali w więzieniu. Obu cechowała uczciwość. Specyficzna chyba, ale swój honor mieli, absolutnie! I za dobre traktowanie, za dobre słowo, za zwyczajny szacunek odpłacali się tym samym. I wiernością.
Mama zawsze ich traktowała dobrze, nawet, jak zawiedli. Byli jej za to wdzięczni i kiedy nie pili, naprawdę odpłacali się jak tylko mogli.
Czułam się z nimi bezpiecznie. Wyrosłam wśród tych ludzi i dzięki temu wzorem mamy staram się okazywać szacunek im podobnym i mam zrozumienie dla pewnej ich słabości, nieporadności. To są ludzie. W czymś im się nie powiodło. Należy im się szacunek. I już. Człowiek na Długiej był jak pan B., jakiego zapamiętałam z dzieciństwa – wiecznie podpity, ale ciepły, grzeczny… z nadzieją wyglądający jutra, próbujący sprzedający towar, na jaki go stać.
W sumie wszyscy jesteśmy podobni. Każdy z nas ma swoje złote sztućce… Każdy coś próbuje sprzedać wierząc, że inni to kupią, a nam będzie dzięki temu lepiej. Nawet, jeśli walutą jest uwaga drugiego człowieka.
Serdeczności –
Magda
PS.: chciałam dodać jakieś zdjęcie, ale… ni znalazłam żadnego… wszystkie wydały mi się niestosowne
Wzruszyłam się. Pani Magdo jest Pani pięknym człowiekiem. Dostrzega Pani to, czego inni nie dostrzegają. Czekam na więcej. Będę tu wpadać.
bardzo dziękuję :))) po prostu staram się widzieć przez wielkie W. Nie zawsze wychodzi, ale nie ma racji tylko ten, co sam nie próbuje 🙂